„Poległy Syn: Śmierć Kapitana Ameryki” – Recenzja
Poległy Syn
JAK ZABIĆ LEGENDĘ
Każdy czytelnik komiksów wie, że śmierć, szczególnie w uniwersum Marvela, jest rzeczą bardzo względną. Zabijanie wiodących postaci przyciąga wprawdzie czytelników, jednak ci najczęściej już przyjmują je ze wzruszeniem ramion. Heros przecież wróci, wszystko będzie dobrze… Są jednak wyjątki od tej reguły, a jednym z nich bez dwóch zdań jest odejście z tego świata największego symbolu wydawnictwa – Kapitana Ameryki. Jak jednak ktoś o jego zdolnościach mógł w ogóle stracić życie? O tym opowiada historia Poległy syn: Śmierć Kapitana Ameryki.
Wojna Domowa dobiegła końca, Kapitan Ameryka oddał się w ręce władz, a ustawa o rejestracji superbohaterów została przeforsowana. Teraz zaczyna się nowa era w historii zamaskowanych herosów, natomiast Cap trafia przed oblicze sądu. Fury ma plan, jak mu pomóc, nim jednak jego ludzie mogą choćby zareagować, tajemniczy snajper strzela do bohatera. Zaczyna się pościg, kolejny pojedynek, a w tym czasie Kapitan Ameryka kona. Nikt jednak nie jest świadom, że śmiertelny strzał oddał ktoś inny. Ktoś, kogo znają. Ktoś bardzo bliski zabitemu.
W śmierć nie chcą jednak wierzyć inni herosi. Wolverine wraz z pomocą Daredevila wyrusza na pokład transkoptera SHIELD, żeby osobiście zbadać ciało Capa i zająć się jego mordercą. Niestety, gdy zgon rzeczywiście zostaje potwierdzony, każdy z przyjaciół Kapitana musi na swój sposób poradzić sobie z tym faktem…
J. Michael Straczynski miał genialny pomysł na zrobienie zwyczajnej historii o śmierci legendy. Nie chciał stawiać na drodze bohatera wielkiego przeciwnika, nie chciał poświęcenia i patosu – Kapitan Ameryka pada zastrzelony przez zamachowca. I tyle. Śmierć bez sensu, bez znaczenia – patriota tego pokroju wolałby oddać życie w słusznej sprawie, niż stracić je od tak.
I to jest w tym wszystkim najlepsze, takie ludzkie i poruszające. Zgon ten opisał w otwierającym tom zeszycie Ed Brubaker (niewymieniony jednak w stopce, tak samo jak ilustrator, Steve Epting), konsekwencjami zajął się natomiast znakomity scenarzysta Jeph Loeb (Spider-Man: Niebieski, Hulk: Szary, Daredevil: Żółty), przeprowadzając bohaterów (Wolverine’a, Hawkeye’a, Spider-Mana, Avengers i Iron Mana) przez kolejne etapy żałoby (zaprzeczenie, gniew, negocjacje, depresję, akceptację – takie zresztą tytuły noszą poszczególne zeszyty Poległego syna). Ponieważ Loeb sam stracił dziecko, spod jego ręki wyszła znakomita opowieść przepełniona bólem, samotnością, wątpliwościami i emocjami. Poległy Syn to też porcja patosu, który można tu odnaleźć (szczególnie w mowie pogrzebowej), niemniej całość uderza realizmem i przyziemnym podejściem do spraw herosów.
Od strony graficznej album jest różnorodny, jako że za każdą jego część odpowiada inny ilustrator, ale jednocześnie bardzo udany. Początek w wykonaniu Eptinga prezentuje się wspaniale, dobrą robotę wykonali też Leinil Yu, John Romita Jr., David Finch czy John Cassaday – ich rysunki są realistyczne i bardzo klimatyczne. Gorzej wypada Ed McGuinness, który poszedł w stronę cartoonowej prostoty, ale i on ma swoje dobre momenty.
I chociaż w albumie znajdziecie kilka tanich zagrywek (czemu zawsze na pogrzebach bohaterów musi padać deszcz?!), Poległy syn to nie tylko jedna z najlepszych opowieści o Kapitanie Ameryce, ale też i jeden z najciekawszych komiksów o śmierci marvelowskich bohaterów. Przepełniony poczuciem straty, powracający do istotnych momentów z uniwersum Marvela (jak choćby śmierć Gwen Stacy), oferuje poruszającą fabułę i dostarcza niezapomnianych wrażeń, godnie wieńcząc znakomity event, jakim była Wojna domowa. Polecam gorąco, nie tylko fanom postaci czy superhero.
Autor: WKP