„Iron Fist #1” (2018 / Marvel Digital Original) – Recenzja

Iron Fist #1 (2018 / Marvel Digital Original)
Chapters 1 & 2: Phantom Limb

Co najbardziej może wpłynąć na bohatera, na herosa przekonanego o swojej mocy? Jednym z bardziej znaczących czynników jest bezsilność, utracenie wiary w swoje możliwości, czy też zupełny zanik wyróżniających go zdolności. Co wówczas zrobi? Z jakimi demonami przyjdzie mu walczyć (dosłownie czy w przenośni)? Marvel, lubując się w wystawianiu swoich bohaterów na wszelkiego rodzaju próby i testy, tym razem postanowił sprawdzić, jak zachowa się Danny Rand (znany też jako Iron Fist), gdy pozbawi się go jego największego atutu.

Iron Fist

Co robi bohater, gdy zawiedzie go jego siła?

Najwidoczniej popada w podszytą furią niemoc. Iron Fist nie zdołał ocalić dziecka. Jego potężna dłoń nie była w stanie utrzymać ciężaru małego chłopca, który wyślizgnął mu się z ręki. Na co mu więc moc „Żelaznej Pięści”, skoro nie pomogła ocalić tego jednego życia (bo o setkach innych zdaje się zapominać). Pogrążony w marazmie nie dostrzega, że na Manhattanie powoli zaczynają się panoszyć demony Yaoguai na czele z ich królem – Mo Wangiem. Ten zaś upatrzył sobie ciało Danny’ego jako idealne do opętania.

Nie mogę powiedzieć, że fabuła pierwszego zeszytu tej serii mnie zaskoczyła. Podtytuł Phantom Limb wydał mi się aż nazbyt oczywisty, a wszelkie podejrzenia potwierdziły się po kilku stronach. Rozpacz Danny’ego kojarzy mi się z fochem małego dziecka, którego ulubiona zabawka się zepsuła, więc będzie w nią walić, dopóki się nie naprawi. Od herosa, który spędził blisko dziesięć lat na nauce wschodnich sztuk walki, a co za tym dyscypliny i duchowej równowagi, spodziewałabym się czegoś więcej.

O przeciwniku Iron Fista też nie można zbyt wiele rzec, poza tym, że został ukazany w wyjątkowo makabryczny sposób, aczkolwiek jego motywacje i cele mogą być wyjaśnione w dalszych zeszytach. Tak naprawdę jedynym zaskoczeniem tej historii był finał, do którego można by się przyczepić, że był jednym wielkim „deus ex machina”, ale znając przeszłość Randa i jego zawodowe konotacje, nie było to aż tak niemożliwe. I przyznaję, że tylko zakończenie tego zeszytu, skłoniłoby mnie do sięgnięcia po kolejny.

Styl rysowania Guirellmo Sanna również nie przypadł mi do gustu.

Choć doskonale oddaje dynamikę walk, stanowiącą znaczną część strony wizualnej komiksu, jest bardzo schematyczny. Bardziej każe nam się domyślać szczegółów niż je zaznacza. Cóż mogę poradzić na to, że jestem fanką detalu, a gdy go brakuje, czuje pewien komiksowy niedosyt. Do kolorów wykorzystanych przez Lee Loughridge’a też się przyczepię. Na poszczególnych kadrach pełno rozwodnionych fioletów i czerwieni, które sprawiają, że całość wydaje się pozbawiona życia, choć w starciach z demonami potęguje uczucie makabry i niesmaku, co, w przypadku tych stworów, odbieram jako efekt zamierzony. Tak po prawdzie wizualnie podoba mi się tylko okładka tego zeszytu stworzona przez Khoi Phama i Chrisa Sotomayora. Jest cudownie mroczna i niejednoznaczna. Bardzo subtelnie sugeruje, z którą dłonią Danny będzie miał problemy i gdyby cały komiks by w tym stylu, przyjęłabym go bez mrugnięcia okiem.

Jak ocenić serię, po raptem dwóch rozdziałach z planowanej historii? Nie da się, ponieważ kolejne zeszyty wszystko mogą zmienić. Pierwszy nie spodobał mi się ani ze względu na głównego bohatera, ani na czarny charakter (a trzeba przyznać, że ci stworzeni przez Marvela często potrafią mieć większą wyrazistość i głębie niż herosi). Natomiast fabuła stanowiła festiwal oczywistości mało zachęcający do dalszego czytania. I choć widzę, że zeszyt zbiera wśród fanów bardzo pozytywne oceny, mnie zupełnie nie przypadł do gustu.


Autorka: Powiało Chłodem

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x