„Iron Fist #73-75” (Marvel Legacy/2017) – Recenzja

Iron Fist #73-75
Marvel Legacy

Iron Fist to postać, którą poznałam właściwie niedawno, gdy na wakacjach nadrabiałam serialowe zaległości z uniwersum Marvela w kooperacji z Netflixem. Serial o tej postaci wzbudził spore kontrowersje, zbierał przeróżne opinie, choć w większości negatywne. Tyczyło się to głównie samego bohatera, czyli właśnie Żelaznej Pięści. Niemniej, cała ta mistyczna i tajemnicza otoczka K’un Lun tak mnie zainteresowała, że postanowiłam przeczytać komiks Eda Brissona o Iron Fiście. Czy nowa seria Marvel Legacy jest warta przeczytania? Mam pewne obawy…

Danny Rand a.k.a. Iron Fist powraca do Nowego Yorku, by odpocząć po ostatnich zmaganiach. Nie może się jednak zbyt długo cieszyć spokojem, gdyż nagle ktoś kradnie potężną księgę Iron Fista. Głównym podejrzanym wydaje się być The Constrictor, z tym, że on już od dawna nie żyje. Fist musi odnaleźć księgę i powstrzymać złego Chosina, a pomóc mu ma sam Sabretooth, który dzieli wspólną historię z Constrictorem. Kim jest Chosin? Jakie ma plany i czy Iron Fist może zaufać Szablozębnemu?

Iron Fist

Według mnie, Iron Fist to dość dobrze wykreowana postać. Ogólnie mówiąc, nie jest źle, aczkolwiek nie jest też na tyle wspaniale, żebym się zachwycała. Danny jest zabawny, ma poczucie humoru, troszczy się o mienie innych, choć sam nie stroni od bijatyk. Niemniej tenże heros jakoś nie zwrócił mojej szczególnej uwagi i raczej nie będzie należeć do grona moich ulubieńców. Ciężko mi nawet wyjaśnić dlaczego. Jak dla mnie jest on po prostu w porządku i nie mam nic do niego.

Ciekawiej ma się sprawa z relacją między Dannym a Sabretoothem. Śmiało mogę stwierdzić, że każda scena interakcji między nimi jest rewelacyjna i jest to najmocniejsza strona komiksu. Pięść i Szablozęby to totalnie wybuchowa para i momenty, gdy walczą czy rozmawiają, są po prostu bezcenne i z pewnością warte uwagi. No i w sumie na tym pozytywy tej historii się kończą.

Iron Fist

Za stronę graficzną odpowiada Mike Perkins, a za kolorystykę Andy Troy. Och, czytanie komiksu to jedno, ale patrzenie na kolejne stronice to był ból. Kreska jest strasznie chaotyczna, cienka, niewyraźna. Twarze narysowane są dość ładnie, ale sceny walki są tak nabazgrane, że często nie byłam w stanie wypatrzeć nic w tym całym bałaganie. Wszędzie ciemno, buro, mrocznie, a najjaśniejszym elementem była tylko jaśniejąca pięść, która i tak rzadko się ujawniała. Grafika leży i kwiczy. Wciąż mnie bolą oczy od prób wpatrywania się w te obrazki.

Kolejnym minusem jak dla mnie jest przewidywalność. Jest sobie taki Chaosin, który kiedyś tam starł się z Iron Fistem, teraz chce przejąć władzę nad K’un Lun i do tego chwyta się za tą wielce potężną księgę. No i? Nic nowego, a sam złoczyńca jest tak płaski i przewidywalny, że aż klepię się w czoło. Do tego ten knypek Rat of 12 Plagues za plecami Chaosina, który jest groźny, bo zjada wszystko i wszystkich. Nic nie wnosi do treści, poza tym, że wszyscy się go boją i wydaje się być większym zagrożeniem niż główny antagonista.

Iron Fist

Przez tą przewidywalność i ogromną ilość płaskich i nieistotnych dla fabuły postaci, nie mogę powiedzieć, że treść mnie zachwyciła. Grafika również mi tego nie ułatwiała. Z przykrością stwierdzam, że się rozczarowałam i nie czuję potrzeby, by wgłębiać się dalej w historię.

Podsumowując, jak ktoś lubi Iron Fista czy Sabretootha to śmiało, bierzcie się za lekturę, bo jedynie ta dwójka stanowi ciekawy element komiksu. Nie liczcie niestety na nic ciekawszego.


Autorka: Rose

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x