„Marvel Zombies” (Tom 1) – Recenzja
Marvel Zombies (Tom 1)
ŻYWE TRUPY MARVELA
Zombie to temat nośny. Od czasów George’a Romero i jego Nocy żywych trupów to temat nośny nie tylko w horrorach, choć głównie tam, wiadomo. W pewnym momencie wykorzystał go więc także Marvel, oferując nam najpierw to, co wyszło po prostu jako miniseria Marvel Zombies, a potem już wchodząc w to na całego z kolejnymi projektami o zombiakach. I część tego wszystkiego, czyli te pierwsze pięć zeszytów, mieliśmy okazję czytać już kiedyś w ramach kolekcji WKKM, ale teraz w końcu dostajemy całość, a przynajmniej pierwszą jej część, bo tego jest masa, ale fajna to rzecz, choć najlepsze w tym wszystkim jest to, co, o dziwo, nie należy do głównej linii fabularnej.
Pierwszy tom brawurowej opowieści o superbohaterach Marvela, którzy zmienili się w zombie!
Najwięksi ziemscy bohaterowie zarazili się obcym wirusem i zmienili w wygłodniałe zombie! Co się stanie, gdy zabraknie im ludzi do pożarcia? Młody Reed Richards z uniwersum Ultimate przekona się o tym na własnej skórze, kiedy przypadkiem nawiąże kontakt z ich światem… Niedługo potem do nieumarłych superbohaterów przybędzie Silver Surfer, a to oznacza, że zbliża się również pożerający całe planety Galactus. Najpewniej jednak nie przypuszcza, że spotka tu kogoś równie głodnego jak on sam…
Scenariusz tego komiksu napisali Robert Kirkman („Invincible”, „Żywe trupy”), Mark Millar („Wojna domowa”, „Wolverine: Staruszek Logan”) i Reginald Hudlin („Black Panther”). Rysunki stworzyli Mitch Breitweiser („Kapitan Ameryka”), Greg Land („Uncanny X-Men”), Sean Phillips („Fatale”, „Śpioch”) oraz Francis Portela („Black Panther”).
Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach „Marvel Zombies” #1–5, „Marvel Zombies: Dead Days”, „Ultimate Fantastic Four” #21–23 i 30–32 oraz „Black Panther” #28–30.
Chociaż temat zombie i Marvela kojarzy nam się głównie z Marvel Zombies, to zanim powstała ta miniseria (a po niej kolejne i parę crossoverów, w tym z Martwym złem) była seria Ultimate Fantastic Four. I to na jej łamach Mark Millar wymyślił cały temat i zaczął to wszystko. Wkrótce potem Marvel przekazał pomysł w ręce popularnego już wówczas specjalistę od zombie, Roberta Kirkmana (który od trzech lat brylował ze swoim The Walking Dead) i… No i się spodobało i tak się to potoczyło, że do dziś mamy pięć miniserii i grubo ponad dwadzieścia crossoverów i wszelkiej maści wariacji, wliczając w to nawet takie, osadzone w świecie satyrycznej Spider-Szynki.
I mi też całkiem to podchodzi, ale po tym, jak świetnie opowieść kreuje Millar, to co potem serwują nam Kirkman i Hudlin robi o wiele mniejsze wrażenie. Bo ja za Kirkmanem nie przepadam, czytałem sporo jego Żywych trupów, ale ze dwa, może trzy tomy tylko naprawdę były dobre, reszta to taka bezmyślna sieczka, gdzie autor próbuje udawać, że robi coś więcej, że skupia na postaciach, ale ich psychologia jest bardzo płytka i łopatologiczna, świat ich otaczający nieprzekonujący, a jako survival horror o zombie, ani to straszne, ani krwawe, ani nawet z napięciem. No i jego Marvel Zombies też nie straszy, nie tryska krwią i nie ma napięcia, ale jakoś nieźle bawi się konwencją.
Oglądanie bohaterów w nowych wersjach, odbicie w krzywym zwierciadle ich cech, schematów i całej reszty zawsze fajnie się sprawdza i tu nie zawodzi. Rzecz jest też sprawnie poprowadzona, jeśli chodzi o akcję, choć drętwe dialogi czasem potrafią nużyć i ma w sobie dość lekkości i nutę obrzydliwości, które tu pasują. Do tego jest świetnie narysowana – okej, Greg Land, choć realistyczny, nie robi jakiegoś wrażenia, ale jego koledzy z ich brudną kreską już tak – i doskonale wydana. Więc kto zombie, Kirkmana i zabawy uniwersum Marvela lubi, niech bierze. Będzie bawił się całkiem dobrze.
Autor: WKP
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja przekonała Was do zakupu – opisywany tom/serię możecie nabyć tutaj.