„Mary Jane & Black Cat: Beyond #1” (2022) – Recenzja
Mary Jane & Black Cat: Beyond #1 (2022)
Kobiety Parkera w akcji
Black Cat i Mary Jane Watson. Dwie kobiety bliskie Parkerowi powracają, tym razem we wspólnej przygodzie. Obie nieraz już udowodniły, jak dobrze radzą sobie z problemami. W tym zeszycie jednak okazuje się, że takie połączenie jednak nie zagrało. Przynajmniej w tym konkretnym przypadku, skierowanym jedynie do najzagorzalszych fanów spiderowego uniwersum.
Black Cat has been kidnapped, and the only person who can save her is…MARY JANE WATSON?! Mary Jane has never liked Felicia Hardy, and now she has to save her life?! But remember, this is the Black Cat we’re talking about. Things are never quite what they seem.
W świecie Marvela, poza X-Men, nie ma chyba drugiej serii, w której byłoby tyle silnych i wyrazistych postaci kobiecych. Twórcy mieli więc pole do popisu, tworząc ten zeszyt. Ale go nie wykorzystali. Na pierwszy rzut oka zeszyt się broni, bo rysunki niezłe, klimat ciekawy, kolor też miły dla oka. Szybko jednak okazuje się, że to bardziej pozory, niż fakty, bo poza ilustracjami mamy tu bardzo niewiele pozytywów.
Fabuła Mary Jane & Black Cat jest tak miałka i zachowawcza, jak to tylko możliwe. Opisy i dialogi są sztywne, jakieś drętwe, a co za tym idzie po prostu nijakie. Ten zeszyt czyta się, jakby tekst były dosłownie kopiowane z otaczających go dzieł, nie tylko komiksowych, ale co gorsza i tandetnych kobiecych magazynów. Sięgając po zeszyt bałem się, że akcja zabije tu wymiar obyczajowy i kobiecy, tymczasem po lekturze muszę powiedzieć, że szkoda, iż tak się nie stało, bo treść jest kiczowata i pozbawiona gustu i smaku.
Podsumowanie? Konkluzja chyba będzie oczywista: nie warto. Chyba, że dla całkiem przyjemnych ilustracji. Treść jest tu bowiem słaba, akcja nie wciąga, a przesadna ilość słabych i nic niewnoszących tekstów przekłada się na powolną, męczącą lekturę. Potencjał był, wyszło… Cóż, wyszło jak zawsze i pocieszanie się, że mogło być gorzej niewiele tu zmienia.
Autor: WKP