FilmyTeksty

„Venom: The Last Dance” (2024) – Recenzja

Venom: The Last Dance (2024)
Film przeciętny, ale czy na pewno?

Cóż, pierwsze odczucie po seansie Venom: The Last Dance? Dobrze się na nim bawiłem, ale czegoś mi w nim brakowało. Jednak im dłużej się nad nim zastanawiałem tym bardziej dochodziłem do wniosku, iż trzecia cześć w moim mniemaniu jest dobrym filmem. Tyle wstępu, tak więc zapraszam do mojej recenzji ostatniego tańca z czarnym symbiontem. Miłej lektury.

Uważajcie na spoilery!! Jeśli macie na nie alergie – pora zawrócić.

Po wydarzeniach z drugiej części, czyli Venom: Let There Be Carnage i chwilowym pobycie na Ziemi-616 (scena po napisach w filmie Spider-Man: No Way Home), Eddie i Venom lądują na swojej Ziemi w małym barze, gdzie dowiadują się, że ściga ich policja. Tak więc wyjęci spod prawa, próbują dotrzeć do Nowego Yorku, aby oczyścić się z zarzutów. Niestety, po drodze okazuje się nie tylko policją muszą się martwić, ale także wojskiem jak i wysłannikami boga symbiontów, który pragnie zemsty za uwięzienie go na wieki, a przy tym klucza do wolności.

I tutaj zaczyna się mój pierwszy problem całego filmu… Otóż, dlaczego Knull został wprowadzony już teraz? Po co? Jaki był w tym cel? W komiksach pojawił się on po dekadach od debiutu Venoma, za to dla Sony wystarczyły dwie części i „Bang”, lecimy z grubej rury. Podejrzewam, że po klapie części z Carnagem, dla studia najlepszym wyborem był wątek, który w komiksach odniósł tak duży sukces, bo w sumie dlaczego z niego nie skorzystać i zarobić kasę? Istnieje jeszcze fakt, że mamy tu kuriozalną przepaść historyczną pomiędzy wydarzeniami, ale to przecież nie jest już ważne. Niemniej, jest jakieś światełko w tym szaleństwie, gdyż ostatecznie Knull nie został uwolniony i miejmy nadzieję, że reżyserzy oraz studio na trochę go zostawią, eksplorując inne wątki ze świata Venoma.

Kolejny problem jaki mam z tą produkcją to bardzo nierówne tempo. Przeplatanie scen akcji z powolnymi (przegadanymi) momentami wyglądało jak odpalanie silnika ze starym akumulatorem na mrozie, który ostatecznie zaskakuje, by w końcu gdzieś tam nas dowieźć. Jest to jakieś podejście, ale ja jednakowoż wolę, gdy akcja rozkręca się wolniej lub szybciej, ale rozwija się spójnie i regularnie aż do wielkiego finału. Mimo wszystko, jest to film superbohaterski. Ma on głównie dostarczać rozrywki, czego faktycznie i o dziwo udaje mu się dokonać.

Sceny akcji i walk były niczego sobie. Płynne i w ciekawy (niejednokrotnie zabawny) sposób oddawały współpracę między Eddiem i Venomem. Efekty specjalne także dawały radę, bo patrząc jakie nieraz krzaki czy przysłowiowe „kwiatki” dostawaliśmy, to tutaj na pierwszy rzut oka raczej nie ma się do czego przyczepić (chyba, że to wina moich okularów).

W tej części duży nacisk położony został na relacje symbionta ze swoim nosicielem. Patrzyło się na nich jak na stare dobre małżeństwo, które w jednej chwili ma siebie dosyć i dowala sobie przy każdej możliwej okazji, ale w drugie robi wszystko, aby do siebie wrócić, bo jedno nie chce egzystować bez drugiego (jako mąż z 10-letnim stażem, wiem co mówię). 😉

Z drugiej strony, trylogię świetnie zamyka pokazanie Venoma jako pełnoprawnego Lethal Protectora, który dla bandziorów i oprychów jest krwiożerczą bestia, jednak dla „dobrych” ludzi jest obrońcą, martwiącym się o ich los (jak przykładowo dla rodzinki, która w The Last Dance się pojawia).

Interesującym zabiegiem było też przywieranie Venoma do zwierząt. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nie uśmiechnął się przy transformacji w Venom-konia czy Venom-żabę. Wiem, że zapewne jest to jakaś forma fanserwisu, ale nie było tego za dużo (raptem kilka przypadków), więc taki eksperyment jakoś specjalnie w niczym nie przeszkadza i nie uwiera. Jeśli Venom jakkolwiek i kiedykolwiek wróci to podejrzewam, że kolejnym zabiegiem mogłoby być połączenie go z innymi herosami. Na pewno byłoby to ciekawą opcją.

Plusem było też pokazanie innych symbiontów (chociażby zielonego Lashera). Szkoda mi tylko ich zmarnowanego potencjału, bo w zasadzie zostali wprowadzeni tylko po to, żeby zaraz zostać unicestwionym przez gigantyczne mrówki z kosmosu.

Na sam koniec pozwoliłem sobie zostawić finał i poświęcenie Venoma. Ostateczna batalia była naprawdę świetna. Wplecione rozterki głównych bohaterów i ich poświęcenie. Niestety, właśnie to poświęcenie mi zgrzyta. Niezbyt mi ten wątek podszedł. Szczególnie przy całym tym budowaniu relacji, że symbiont poświęcił się sam. To się aż prosiło, aby byli oni razem. Do samego końca. Byłoby to wręcz wisienką na torcie całego tego filmu.

Ja wiem, wiem. Symbionty maja pamięć zbiorową i albo znajdzie się jakiś alternatywny Venom lub odtworzy się on po prostu z jakiejś mikro-cząstki i wróci do Eddiego. Idąc tym tropem, protagonistę także można by jakimś cudem ocalić z tego kwasu (w filmach nie takie rzeczy już widzieliśmy). Jest jak jest. Nie ma co gdybać. Może ja to źle interpretuję. Sami zdecydujecie.

Podsumowując. Trochę nie rozumiem tego całego hejtu na The Last Dance. Jako kino superbohaterskie sprawdził się bardzo dobrze i równie dobrze zamyka historię filmowego Venoma. Personalnie bawiłem się w trakcie seansu naprawdę dobrze, a miejscami trzymał mnie nawet w napięciu. Jasne, wiele aspektów było do przewidzenia. Według mnie trzecia część trylogii od Sony jest najlepszą z wszystkich, chociaż swoje niedociągnięcia ma. Dwójkę było łatwo pokonać. Ewidentnie coś tam nie siadło, a poprzeczka już nawet nie wisiała, a leżała. Uważam też, że ten ostatni Venom był znacznie lepszy niż niektóre filmy ze stajni MCU od Marvel Studios.

Skoro dotarliście tutaj to najwidoczniej zaciekawiło Was moje zdanie. A jakie jest Wasze? Dajcie znać w komentarzach. Dziękuję Wam bardzo lekturę.


Autor: DD


Cinema City
Za możliwość wzięcia udziału w seansie filmowym uprzejmie dziękujemy sieci kin Cinema City.
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x