„X mieczy” (Tom 1) – Recenzja
X mieczy (Tom 1)
Moja przygoda z komiksami o perypetiach dzielnych mutantów trwa nadal. Od zawsze coś mnie ciągnęło do świata X-Men, a dzięki wydawnictwu Egmont mam tę niezwykłą przyjemność kontynuować trend spędzania większej ilości czasu z drużyną X-Men. Tym razem w moje ręce wpadł dosyć spory event (X mieczy), splatający z sobą takie historie jak X of Swords, X-Men, Excalibur, Marauders, X-Force, New Mutants, Wolverine, Cable, Hellions oraz X-Factor. Scenarzystów X-Mieczy jest od groma, gdyż za całą opowieść odpowiadają m.in. Jonathan Hickman, Leah Williams, Benjamin Percy, Vita Ayala, Zeb Wells oraz kilku innych autorów. Pierwsza moja obawa była więc czy komiks zachowa ciągłość fabularną i czy bohaterowie będą należycie i sensownie przedstawieni. Czy moje wątpliwości się ziściły? Może wręcz przeciwnie?
Dawno, dawno temu wyspy Krakoa i Arakko towrzyły jeden ląd. Potem wybuchła wojna i mroczna siła rozdzieliła je na tysiące lat… aż do teraz! Niestety podczas rozłąki Arakko uległa armii demonów – tej samej, która zmierza teraz w stronę Krakoi, gdzie X-Men i inni mutanci dopiero co wznieśli swój raj pełen biotechnologicznych cudów. Żeby go ocalić, muszą wziąć udział w turnieju kapryśnej władczyni jednego z królestw Innego Świata, będącego łącznikiem wszystkich rzeczywistości. Dla X-Men to pozornie żaden problem – w końcu pokonali śmierć. A przynajmniej tak im się wydaje…
Ten opis jest bardzo uproszczony, bo w tym komiksie dzieje się naprawdę masa rzeczy! Przede wszystkim wstęp jest dla mnie nieco zawiły. Jest on dosyć długi i opowiedziany w toporny, dość skomplikowany sposób. Po preludium jednak historia nabiera rozpędu i zaczyna się skupiać na wojownikach, których podrzędnym celem jest zdobycie specjalnych mieczy do turnieju, a nadrzędnym ratowanie zagrożonej Krakoi. No i tak więc jesteśmy świadkami jak Wolverine czy Storm siłują się, by zdobyć upragnioną broń i zwyciężyć w ostatecznym starciu z demonami.
Jeśli chodzi o całość, X-Mieczy uważam za naprawdę solidną i koherentną, mimo że początkowo nieco nudnawą historię. Jak na taką ilość scenarzystów to uważam, że nie raz można byłoby wyłapać jakąś dziurę fabularną, aczkolwiek żadnej takowej nie wykryłam. Każdy kolejny wątek krok po kroku wiąże się z główną osią fabularną, coraz mocniej wciągając czytelnika w tę zawiłą grę. Według mnie każda postać miała szansę zabłysnąć i pokazać co potrafi. Jedynym takim znaczącym dla mnie minusem jest aspekt przywracania zmarłych mutantów do żywych za pomocą kokonów (jaj?). Uważam, że kompletnie to nie pasuje i umniejsza wartość każdej poległej postaci, która w każdej chwili może powrócić. Stawka dopiero później rośnie, ale początkowo naprawdę nie odpowiadało mi to.
Za stronę wizualną X-Mieczy odpowiadają Leinil Francis Yu, Jonathan Hickman, Tini Howard, Carlos Gomez, Viktor Bogdanovic oraz wielu innych, a za kolorystykę Sunny Gho, Marte Garcia, Matthew Wilson oraz wielu innych. Artystów od strony technicznej jest masa, ale dzięki temu oprawa graficzna jest zróżnicowana i każdy z zeszytów ma swój styl. Jeśli chodzi o kreskę oraz barwy najbardziej ujął mnie rozdział o Cypherze. Tak pięknych, wyrazistych kolorów i kreski nie widziałam od dawna. Niektóre kadry wyglądają jak małe dzieła sztuki. Najlepsze jednak sceny akcji widoczne są w opowieści o Storm. Ruchy postaci są dynamiczne i autentyczne. Co prawda zdarzają się zeszyty, w których mimika postaci znajdujących się w tle wygląda komicznie, ale zważywszy na okazały całokształt jestem w stanie puścić na to oko.
Oprawa komiksu jest miękka i giętka, ale na tyle twarda, że nie zaginają się rogi. Okładki alternatywne w środku jak zwykle zachwycają. Kartki są śliskie i przyjemne w dotyku, co ułatwia kartkowanie, a czcionka jest jak najbardziej czytelna. Marek Starosta oczywiście nie zawodzi w przekładzie tekstu z angielskiego na polski, aczkolwiek momentami czułam, że nie bardzo wie jak ugryźć pewne frazy. Rozumiałam treść, ale czułam, że można by to było inaczej przekazać.
Summa summarum, X-Mieczy to naprawdę solidny i dobrze całościowo skomponowany komiks. Ma swoje lekkie minusy, tak jak zawiły i przydługi wstęp czy tlumaczeniowe mankamenty, ale patrząc na całość jestem zadowolona i sądzę, że cena 119,99 zł jest tego warta.
Autorka: Rose (Vombelka)
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja przekonała Was do zakupu – opisywany tom/serię możecie nabyć tutaj.