„Amazing Spider-Man: Going Big #1” (2019) – Recenzja
Amazing Spider-Man: Going Big #1 (2019)
Going… back.
One shot Amazing Spider-Man: Going Big #1 to nie lada gratka dla miłośników Spider-Mana. Fabularnie to rzecz zrobiona bez większych zaskoczeń i dopasowana do schematów serii, graficznie bardzo przyjemna, ale też nie wybitna. Co zatem decyduje o jej wyjątkowości? Sentymentalny klimat, granie na naszych emocjach i ekipa twórców, która miłośników Pajęczaka, których dzieciństwo przypadało na lata 90. XX wieku przyprawi o szybsze bicie serca. Gotowi na całkiem udany powrót do przeszłości?
MJ spotyka się z Peterem, żeby prosić go o pomoc. Kristy zawsze była z nią blisko, nigdy nie przegapiała wspólnych spotkań, a teraz nie dość, że nie zjawiła się na lunchu, to jeszcze nie można się z nią w żaden sposób skontaktować. Dziewczyna nie raz już miała kłopoty w swoim życiu, ale tym razem wydaje się, że spotkać mogło ją coś innego, niż dotychczas. Dlatego Mary Jane chce by Peter ją odnalazł i dowiedział się o co chodzi.
I tak oto nasz Spider-Man rusza na akcję, która zaprowadzi go do magazynów w Jersey. To tu, stawiając czoła przestępcom, nieświadomy obecności snajpera, który ma go na muszce, przekona się, że kula z karabiny to jego najmniejszy problem tego dnia. Jak sobie z nimi poradzi?
Jak zawsze – odpowiedź jest bardziej, niż oczywista. I oczywista jest fabuła tego komiksu, ale jednocześnie w jakiś dziwny sposób udana i bardzo przyjemna w odbiorze. Wszystko dzięki pewnej oldschoolowej nucie, która ratuje scenariusz. A czego można się było spodziewać, po fabule stworzonej przez Conwaya. Człowiek ten to już legenda, to on przecież wymyślił Punishera, a także – oczywiście między innymi – napisał opowieść o śmierci Gwen Stacy, łamiąc niepisaną zasadę, że ukochanym supebohaterów nie dzieje się żadna wielka krzywda, czym na zawsze zmienił fabuły komiksów (to bowiem doprowadziło kilkanaście lat później do stworzenia komiksu o śmierci Supermana, a pomysł z zabijaniem głównych bohaterów podchwycił Marvel i uczynił swoją cechą rozpoznawczą). Nic więc dziwnego, że dał radę nawet sztampę zaserwować w sympatyczny i przyjemnie staromodny sposób.
Ale nie zawodzą też ilustracje. Świetna okładka Erika Larsena od razu budzi sentyment – gorzej, że to jedyna dobra rzecz w jego wykonaniu w tym zeszycie. W środku jego ilustracje są już toporne, ale na szczęście całość ratuje Mark Bagley, który porzucił kreskówkowo-mangową stylistykę, przybraną na potrzeby Ultimate Spider-Mana i nie tylko wrócił do stylu, jakim operował w latach 90., ale i dodał do niego większą dawkę realizmu i dopracowania. Dzięki temu całość ogląda się dobrze i chyba nikt nie będzie narzekał na ilustracje.
Autor: WKP
Dwaj rysownicy czy dzisiaj graficy zrobili rysunki do wielu zeszytów Spidermana. Robili to kiedyś i robią to dziś. Prawdziwe piękno jest ponadczasowe.
Dostać ten talent do rysowania. Tylko go nie zmarnować. Bo wiele i wielu chciałoby go mieć…
Mają owych talentów w nadmiarze gwiazdy. Trochę moim zdaniem za dużo. Ale wcale im tych talentów nie zazdroszczę. Żeby była jasność.
Moderuje ową stronę swoim komentarzem. Czy będzie to pozytywny wpis czy negatywny przyczyni się do jeszcze większej popularności tej strony. Czym byłby Marvel bez czytelników komiksów. Czy filmy Marvela bez tych którzy je oglądają…
Czym byliby czytelnicy komiksów bez swych rodziców. Wychodzi, że sierotami.
Trochę negatywnie piszesz. Nie można tak pisać.