KomiksyTeksty

„Daredevil: Cold Day In Hell” #1 (2025) – Recenzja

Daredevil: Cold Day In Hell #1 (2025)
Staruszek Murdock

No i Marvel pozamiatał. Serio. Może i Daredevil: Cold Day In Hell żeruje na sentymencie fanów (bo tylko spójrzcie, jak chce to graficznie udawać Elektra żyje!), ale gdyby wszystkie komiksy robiły to w taki sposób, byłbym zachwycony. Bo Zimny dzień w piekle robi robotę. Najbardziej wizualnie, ale i fabularnie satysfakcjonuje jak cholera.


HELL GONE COLD! After a horrific series of events, the world is in shambles. Matt Murdock is old, and his powers have faded to nothing. Matt will not, however, sit by and watch his fellow New Yorkers suffer, so instead of swinging around the city from his billy club line, he slings soup at a food center for the poor. But when a mysterious wrinkly old man interrupts a secret convoy causing an explosion, a deadly gas fills Hell’s Kitchen and this tale takes a turn that will change how you look at the Man Without Fear.


Pojechali twórcy Millerem, oj pojechali. Ale to dobrze, Miller to w końcu legenda, gość, który Daredevila, z podrzędnego tytułu na skraju upadku (dlatego pozwolono mu zająć się serią, bo Marvel nie miał już nic do stracenia) zrobił megahit. A teraz Soule stara się go naśladować i całkiem nieźle mu to wychodzi. Może nie jest Millerem, ale ukazanie nam losów starszego DD, choć nie ma w sobie za wiele oryginalności, wychodzi mu wdzięcznie.

Są emocje i są rzeczy, które ciekawią czytelnika. Jest też patos słowny, nie aż tak minimalistyczny, jak u Millera, ani nie tak intensywny, ale widać naleciałości. Przede wszystkim jednak jest ta szata graficzna, która mnie ujęła. McNivena uwielbiam, ale gość tym razem poszedł w uproszczenie, naśladujące styl Millera z tamtych lat. Jest prostszy, niż zwykle, mniej realistyczny, jego kreska ciąży nieco ku temu, co widzieliśmy w innych komiksach udających Millera ze Spider-Manem: Władzą na czele, ale robi to o wiele lepiej, niż podobni mu naśladowcy. Efekt? Przypomina nieco Elektra żyje! i choć nie są to grafiki tak wdzięczne i tak piękne, jak tam (jednak koloru Varley nic nie zastąpi), mają w sobie masę uroku i grają na sentymentach.

W skrócie, piękna sprawa. Głównie dla fanów postaci, bo to oni najwięcej znajdą tu dla siebie i u nich też ten sentyment zagra najmocniej. Ale o to właśnie chodziło.


Autor: WKP

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x