„Giant-Size X-Men” #1 (2025) – Recenzja
Giant-Size X-Men #1 (2025)
Gigantyczne rozczarowanie
Giant-Size X-Men #1… Tak złego komiksu o mutantach nie czytałem od długich lat. Co Was będę oszukiwał. Okładka odstraszała graficznie, mimo że to Kubert, ale przynajmniej miała jeszcze parę fajnych elementów i coś tam na sentymencie grała. Ale środek to tragedia, najbardziej fabularnie, chociaż grafika też nie robi wrażenia.
The past isn’t set in stone. The future is up for grabs. History will never be the same! JUST IN TIME FOR THE 50TH ANNIVERSARY OF THE SEMINAL ORIGINAL ISSUE! FROM SUPERSTAR ARTIST ADAM KUBERT AND X-SCRIBES JACKSON LANZING & COLLIN KELLY! PLUS: A REVELATIONS STORY INTRODUCING THE X-MAN THAT NEVER WAS BY AL EWING AND SARA PICHELLI! Ever since she discovered she was a mutant, Kamala Khan has been balancing her previous life as MS. MARVEL with her role as a leader in the new community – but her conflicted identity has come at a deep personal cost. Now, pulled into the distant past by an unhinged villain with deep ties to mutant history, Ms. Marvel will witness the iconic birth of the Uncanny X-Men and their first encounter with Krakoa from an all-new, all-different perspective. But when history begins to change…can either Kamala Khan or the X-Men themselves survive the experience?
Komu ten komiks może się podobać? Tym, którzy nie oczekują grama sensu, logiki i żeby coś się kleiło. Poważnie. Ten komiks jest wypełniony masą wątków, ale dają się one przełknąć tylko wtedy, kiedy nie chcemy myśleć nad tym wszystkim. Twórcy nawrzucali tu, co się dało, wychodząc chyba z założenia, że wystarczy dość nawrzucać, by to zamaskowało braki. Ale to wrzucanie, mam takie wrażenie, wygląda, jakby ktoś poszedł na wysypisko śmieci, sypnął do worka co tam znalazł i miał nadzieję, że coś z tego wyjdzie. I chociaż są tu rzeczy fajne i markowe, każdej czegoś brakuje, za to żadna nie działa tak, jak powinna.
Dużo akcji, mało jakości i mało sensu. A jednocześnie wszystko to jest skrajnie proste i nijakie. Wątek mocy Kamali coś tam jeszcze w sobie ma, ale niewiele niestety, a rysunki sprawiają wrażenie, jakby ktoś chciał naśladować Kuberta, ale nie za bardzo był w stanie to robić – są dobre momenty, częściej jednak widać, że rysownikowi się zupełnie nie chciało. I takie „nie chciało mi się” wisi nad tym wszystkim. Scenarzystom nie chciało się myśleć nad fabułą, a potem jej pisać, a rysownikom ilustrować. Mi zaś nie chce się czytać dalej, a takich Giamt Sizów ma być więcej…
Autor: WKP