„Hawkeye: Kate Bishop” – Recenzja
Hawkeye: Kate Bishop
Z Hawkeyem, tak jak zresztą większości postaci uniwersum Marvela, zaznajomiłam się dzięki filmom. Postanowiłam, że dowiem się czegoś więcej o słynnym agencie i łuczniku, posiadającym sokole oko. Jakież jednak było moje zdziwienie (muszę się chyba przyzwyczaić, że w świecie komiksów takie rzeczy dosyć często się zdarzają), gdy okazało się, że Hawkeye, do którego przeczytania się przymierzałam, to… kobieta. Ba, uparta i niesforna nastolatka, która zmaga się ze swoim przydomkiem, kojarzącym się wówczas z Clintem Bartonem. Początkowo nie byłam przekonana co do tego pomysłu, ale stwierdziłam, że się zapoznam z nowym dziełem od Kelly Thompson jako rozgrzewka przed nadchodzącym serialem Hawkeye, traktującym właśnie o przygodach dwóch słynnych łuczników. Czy było warto?
Kate Bishop – prawdopodobnie najlepsza, a na pewno najbardziej niepokorna i wygadana łuczniczka na świecie – powraca do Los Angeles, aby założyć własną agencję detektywistyczną. Nie ma licencji, pieniędzy ani szczęścia do chłopaków, ale jej pierwsza sprawa okazuje się całkiem łatwa… aż za łatwa. Czyżby Hawkeye właśnie wpadła na trop spisku, za którym stoi ktoś bardzo jej bliski? I czy odkryje wreszcie prawdę o zniknięciu swojej matki? Gościnnie występują: Jessica Jones, Wolverine i Clint Barton (wiecie, ten drugi, mniej znany Hawkeye)!
Kate Bishop zakłada własną firmę detektywistyczną. Nie jest łatwo – dopiero co wprowadziła się do mieszkania i ma bałagan w nowym ”biurze”, nie ma pomysłu na oryginalne logo, a wszyscy ewentualni klienci myślą, że albo prowadzi zakład okulistyczny, albo że jest Avengersem, rozdającym autografy na prawo i lewo. Kiedy dziewczyna nie daje już rady, w biurze pojawia się niejaka Mikka, która prosi Kate o pomoc. Jest bowiem prześladowana przez internetowego stalkera i nie ma się z tym problemem do kogo zwrócić. Kate jest wręcz wniebowzięta nagłą ofertą. Bierze łuk, strzały i zabiera się do rozwiązywania zagadki. Z pozoru łatwe zadanie zaczyna się coraz bardziej komplikować, a sama dziewczyna już nie jest pewna, co tak właściwie się dzieje, gdy pewien narkotyk zaczyna zamieniać ludzi w bezmózgie istoty.
Ponadto każde jej kolejne śledztwo zaczyna naprowadzać dziewczynę na trop odkrycia tajemnicy z przeszłości rodziny Bishopów, która okazuje się bardziej złożona niż można by przypuszczać. Na szczęście pomocy młodej pani detektyw udzielają jej wspaniała Jessica Jones, Laura Kinney a.k.a. Wolverine oraz pierwsze Sokole Oko. W końcu ktoś musi pokonać bandę klonów Madame Masque, smoczycę o złamanym sercu czy zabójczą manipulatorkę Eden Vale, która ma swoje porachunki do wyrównania. Czy Kate odkryje rodzinny sekret? Upora się z nawiedzającą przeszłością? Będzie mogła zaufać swoim nowym przyjaciołom?
Bishop jest naprawdę świetnie wykreowaną postacią. Moje początkowe wątpliwości co do kobiety-Hawkeye prędko zostały rozwiane. Polubiłam ją już od pierwszych stron, bo jest niezwykle naturalna. Można się z nią utożsamić. Młoda, zdolna, bystra i inteligentna, acz zarazem trochę nieogarnięta (jak to nastolatka), roztrzepana, żartobliwa, z dystansem i czasami podchodząca do niektórych spraw z paradoksalnym poczuciem humoru. Nawet w chwili największego zagrożenia potrafi rozluźnić atmosferę i sprawić, że można parsknąć porządnie śmiechem. Jej suchary czy anegdoty połączone z nawiązaniami do pop kultury robiły mi dzień i niejednokrotnie uśmiechałam się jak głupia do sera.
Oczywiście nowy Hawkeye nie działa sam. Wspiera go komputerowy znawca Quinn, eks-dziewczyna Mikki, Ramone i detektyw Rivera; choć ta ostatnia ma już nieco dość natrętnej małolaty. Relacja między nimi powoli się rozwija i coś czuję, że szybko staną się naprawdę zgranym teamem i parą dobrych współpracowników. Jeśli nie po prostu dobrymi kumplami. Mało tego, bardzo fajnie ukazano jej relację z nieco bardziej doświadczonymi herosami, tak jak ww. Jessica Jones (którą sama ubóstwiam!) czy Clintem, któremu sama Kate niejednokrotnie musi ratować tyłek. Kate zaskarbiła sobie szczególnie miejsce w moim serduszku, ponieważ ciągle się rozwija, uczy, popełnia błędy, niejednokrotnie obrywa po gębie, ale nie traci swojego sarkazmu oraz wigoru.
Za stronę graficzną komiksu odpowiada Leonardo Romero oraz Michael Walsh, a za kolorystykę Jordie Bellaire. Pod względem wizualnym nie mam się naprawdę do czego przyczepić, bo generalnie postacie zostały pokazane nienagannie. Sceny walki przedstawione są bardzo wyraźnie i w taki sposób, że można to sobie jakoś w głowie zobrazować. Momentami jedynie mimika postaci nie bardzo mi pasowała, bo ukazano jedynie parę niekształtnych kresek, co np. źle wyglądało szczególnie w numerze z gościnnym występem Jessici. Barwy są w porządku, choć dla mnie trochę za dużo odcieni takiej dziwnej, momentami zgniłej żółci/zieleni, która jakoś mi nie podeszła. Niemniej podoba mi się kolorystyka użyta w tzw. flashbackach, bo nawiązuje bardzo do cech charakterystycznych Kate.
Jakie są plusy komiksu? Przede wszystkim główna bohaterka, która ewidentnie gra pierwsze skrzypce i jest naprawdę autentyczna, wartka akcja i niespodziewane zwroty wydarzeń. Ponadto mnóstwo elementów opowiastki kryminalnej oraz kilka zabawnych nawiązań do popkultury i innych postaci ze świata Marvela. Takie małe niuanse, a cieszą. Oczywiście, jak nadmieniłam na początku, można się naprawdę nieźle pośmiać, szczególnie w scenach, gdzie Kate przeprowadza swoje dochodzenie (czyli tak właściwie przez większość serii).
Co do minusów to dla mnie były m.in. skoki fabularne. Akcja toczy się w jednym miejscu i czasie, po czym nagle dostajemy flashbacki, potem nagle czas idzie do przodu, po czym znowu cofa do tyłu. Niejednokrotnie wybijało mnie to z rytmu i utrudniało wciągnięcie się w fabułę, która rozchodziła się w różne strony. Często się gubiłam w trakcie, ale na szczęście stopniowo wszystko się ułożyło w jedną koherentną całość. Ponadto przykro mi się robiło, że znowu ukazano policję w bardzo negatywnym świetle. Niemalże za każdym razem jak Kate ostrzega policję, by zajęli się dogłębniej jakąś sprawą, ponieważ ona jeszcze nie jest w stanie bez licencji podejmować wszystkich decyzji, to jest jedna wielka spychówa i zobojętnienie. Dopiero jak Bishop załatwi swoje, przed czym ciągle detektyw Rivera ją ustrzega, to przychodzą na gotowe… Troszkę mnie to podirytowało.
O ile pod kątem okładek (które są fenomenalne!), oprawy czy czcionki nie mam żadnych zastrzeżeń, tak mam lekki problem z obwolutą. Nieraz kadry komiksowe wcięte są w złączenie kartek, co utrudnia czytanie i oglądanie poszczególnych obrazków. Poza tym czasami gubiłam się w jakiej kolejności mam czytać kadry, co rzadko mi się zdarza, a w tym komiksie częściej niż przypuszczałam. I o ile ogólnie tłumaczenie Marcelego Szpaka jest w porządku, tak nie pasuje mi słowo „detektywka”, które często nawraca. Niemniej szanuję tłumacza za częste użycie słowa „dzban” w kontekście pejoratywnym, bo robiło mi to dzień. Nie umiem racjonalnie wyjaśnić dlaczego to słowo mnie bawi.
Kończąc mój wywód, uważam, że komiks jest naprawdę fajny, ciekawy i czyta się go błyskawicznie. Strona po stronie seria coraz bardziej wciąga, a zakończenie, gdy pojawia się niespodziewana żywa osoba uznana za martwą, ugruntowuje mnie w przekonaniu, że będzie czego wyczekiwać w przyszłości. Myślę, że niepotrzebnie się martwiłam nowym Hawkeye’m. Kate nieźle daje sobie radę w tej roli. Wierzę, że te 79,99 zł za komiks jest warte swojej ceny!
Autor: Rose (Vombelka)
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja Was przekonała do zakupu – opisywaną serię/tom możecie nabyć tutaj.
Łucznik jest popularny i w Marvela i w DC. Trudno powiedzieć kto jest zdecydowanie lepszy. Ale przecież każdy ma swój typ.