„Hawkeye vs Deadpool” (2014) – Recenzja
Hawkeye vs Deadpool
Niezależnie od tego, czy jestem zwolennikiem obchodzenia Halloween w Polsce, czy też nie, to owe święto jest dla mnie dobrym pretekstem do odświeżenia sobie mojej ukochanej mini serii, której akcja zaczyna się właśnie w święto duchów. Seria Hawkeye vs. Deadpool ma tylko pięć zeszytów, więc dla nie do końca zdecydowanego czytelnika jest bardzo dobrym wyborem, gdyż nie wymaga poświęcania jej dużej ilości czasu. Akcja toczy się bardzo płynnie, a cały wolumin jest idealny na jeden jesienny wieczór, choć zapewniam, że po przeczytaniu go, będziecie pozostawieni z niedosytem tytułowych postaci i zaraz sięgniecie po więcej komiksów z ich udziałem.
Głównym villainem (czarnym charakterem) serii jest Black Cat (Felicia Hardy), która postanowiła wykraść akta ujawniające tożsamość tajnych agentów S.H.I.E.L.D. Pomóc jej w tym miał młody haker, Jeremy Ellsden, który jednak w ostatniej chwili odwrócił się od swoich pracodawców i chcąc naprawić swój błąd udał się po pomoc do najbliższego Avengera, którym był Clint Barton. Niestety, Hawkeye myślał, że jest to kolejny halloweenowy dowcip i odprawił Ellsdena z garścią cukierków, by chwilę potem znaleźć go martwego na schodach swojego budynku. Jak natomiast wplątał się w to Wade? Otóż pełnił on akurat rolę Deadpoola, zbierając cukierki ze swoją córką, przypadkowo znajdując się w sąsiedztwie podczas całego incydentu – w ten sposób zaczęła się krótka historia współpracy Deadpoola i Hawkeye’a.
U boku Wade’a i Clinta pojawia się też oczywiście Kate Bishop – drugi, pełnoetatowy Hawkeye i protegowana Bartona. Razem pracują oni nad sprawą Elldsena, by zapobiec wielkiej katastrofie, do której niewątpliwie doszłoby, gdyby skradzione akta wpadły w ręce Black Cat. Oprócz nich, przewija się też masa innych superbohaterów… tak jakby – Felicia dysponuje tu całkiem ciekawą armią dronów (ludzi po praniu mózgu) przebranych w stroje losowych bohaterów Marvela, których zadaniem jest dopaść nasze trio.
Jak zwykle przy komiksach z moimi ulubionymi bohaterami, a już w szczególności przy tak krótkich seriach, boję się, że autorzy nie zachowają charakteru danych postaci i zepsują mi cały klimat historii. Na szczęście moje obawy po raz kolejny się nie sprawdziły, gdyż serię świetnie się czyta od pierwszej do ostatniej strony. Clint nadal spada z dachów, Kate ratuje mu tyłek, a Deadpool usilnie stara się zostać Avengerem. Podoba mi się też sposób, w jaki poprowadzili relacje obydwu Hawkeye’ów z Deadpoolem.
Clint, który miał już okazję go poznać, trzyma pewien dystans. Obaj panowie docinają sobie nawzajem i nie do końca zgrywają się na polu walki, jednak widać między nimi wzajemną sympatię, w szczególności gdy Deadpool chodzi z odsłoniętą częściowo maską, żeby Clint mógł czytać z ruchu jego warg (momentami nawet starał się migać). Z kolei Bishop szybko zakumplowuje się z Wadem – ich pierwsze spotkanie było bezcenne, a sama Kate szybko zostaje ulubionym Hawkeyem Deadpoola.
Pod względem wizualnym Hawkeye vs. Deadpool nie jest może czymś niezwykłym czy odkrywczym. Nie mogę się jakoś bardzo rozwodzić nad kreską Matteo Lolli i Jacopo Camagni, oraz kolorami Christiane Peter, ale nie mam też im nic do zarzucenia. Całość bardzo dobrze się czyta, ich styl pasuje do klimatu serii, postacie są ekspresyjne i co dla mnie bardzo ważne, nie wyglądają jak powielona kalka, którą odróżnia jedynie kolor włosów i ubranie.
Serię mogę polecić zarówno fanom Hawkeye’a i Deadpoola, jak i osobom, które nie miały jeszcze za bardzo okazji o nich poczytać. A jeżeli tak jak ja chcielibyście jeszcze raz zetknąć się z tym składem, polecam zapoznanie się chociażby z Secret Avengers vol. 3 czy Gwenpool Holiday Special.
Autorka: Dircx