„Miracleman” (tom 1) – Recenzja
Miracleman (tom 1)
Miracleman, kiedy powstawał, wywołał nie tylko entuzjazm swoim przedstawieniem superbohaterskiej postaci, ale i kontrowersje tym, jak niektóre sceny wpływały na widza.
Rzucanie dzieckiem, czy moment, w którym widzimy poród ze wszystkimi detalami. Takie plansze skłoniły twórców do umieszczenia na okładce ostrzeżenia, że komiks przeznaczony jest nie dość, że dla dorosłych, to dodatkowo, że nikt nie ponosi odpowiedzialności za to, jakie reakcje wywoła. Dawno nie spotkałem postaci, która byłaby tak niejednoznaczna. Czy aby na pewno uczynki Miraclemana służą tylko poprawie losów ludzkości? W dodatku jest to superbohater, którego przygód fani nie znają. Z czym więc przyjdzie nam się zapoznać, otwierając ten dosyć gruby album?
W początkowej historii poznajemy genezę powstania naszego herosa, który – gdy wypowie się pewne słowo – zmienia się w potężną istotę, zdolną do niewyobrażalnych czynów. Jakby tego było mało, ma on do pomocy dwóch pomagierów, mniej superbohaterskich, ale równie wspaniałych.
Kiedy więc lata osiemdziesiąte chcą zniewolić lata pięćdziesiąte, nasi herosi ruszają do walki. Wrogowie są pozornie niepokonani, jednak w grupie siła i nawet wróg niezwyciężony musiał uznać przewagę obrońców. Dużą rolę w tej opowieści odgrywa podróż w czasie, która odbyta do lat osiemdziesiątych pozbawia nieprzyjaciela jego broni.
W kolejnej opowieści tytułowy heros wiedzie zwykłe życie u boku swojej żony. Z tego, co widzimy, możemy się domyślić, że nie pamięta on nic ze swoich czynów jako superbohater. Dopiero pewna sytuacja przywraca mu pamięć o przeszłych wydarzeniach i tym, kim jest. Miracleman odnajduje także swojego dawnego kompana. Sprawdzają się również wszystkie podejrzenia, jakie żywił wobec niego. Człowiek ten nie stracił pamięci, nadal dysponował swoją mocą, a na dokładkę stał się kimś do cna złym. Czy nasz bohater zdoła pokonać albo nawrócić swojego byłego kumpla? Przekonajcie się sami.
Pierwsza historyjka spodobała mi się ze względu na jej naiwność i nawiązanie do klasycznych już filmów science fiction, właśnie z lat pięćdziesiątych. Inwazja z innego czasu, niezwykła broń, walka o wolność z niezwyciężonym zdawałoby się wrogiem. Takie pomysły stanowiły podstawę większości filmów, a jak widzimy i komiksów. Dodatkowo klimat tworzą teksty w tak zwanych dymkach, we wprowadzeniu do historii, od razu w mojej głowie pobrzmiewały one głosem narratora z takiego filmu, który emocjami przedstawiał to, co musiał przekazać. Czy nasi bohaterowie sobie poradzą? Czy pokonają wroga? Czy na kolejnej stronie obrońcy zdołają pokonać najeźdźców?
Kolejne opowieści owszem są ciekawe, ale nie sprawiły mi takiej radości, jak ta pierwsza, najprostsza z możliwych. Być może dlatego, że jestem fanem fantastycznych filmów z tamtego okresu i znalazłem świetne nawiązanie do nich właśnie w tej historii.
Co do rysunków, za którymi stoją Alan Davis, Steve Dillon, Garry Leach, John Totleben i Rick Veitch, nie mogę niestety wyrazić jakiejś krytyki czy pochwał. Po prostu się na tym nie znam. Są komiksowe – najprościej mówiąc. Daleko im do realności, którą serwują niektóre obrazkowe opowieści. Należy jednak pamiętać, że album ten ma swoje lata, a jak to mówią: świat poszedł naprzód – także ten komiksowy.
Warto jeszcze dodać, że opisywany tu tom oprawiony został w twardą obwolutę. Wewnątrz zaś czytelnikowi przychodzi obcować ze stronami, które wydrukowane zostały na śliskim kredowym papierze.
Pozostaje mi polecić Miraclemana Waszej uwadze. Jak można dowiedzieć się z okładki, jest to opowieść o bohaterze, który zmienił spojrzenie na tego typu komiksy. Nie jest on też przesłodzony, jak, dajmy na to, pewien przybysz z obcej planety pracujący jako reporter. A to duży plus. Potrzeba mi było herosa, który wie, na czym stoi. Umie osiągnąć swoje cele, a jeśli kogoś ocali, to jakby mimochodem.
Autor: eR_
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Mucha Comics. Jeśli recenzja was przekonała do zakupu, to serię możecie nabyć tutaj.