„Namor” #1 (2024) – Recenzja
Namor #1 (2024)
Return of the King
To mogłaby być o wiele lepsza historia, gdyby napisał ją ktoś inny. Bo pomysł fajny, skupienie się na postaci, jaką jest Namor, w sytuacji, w której „bohater” upadł na samo dno właściwie i musi się podźwignąć. Maniera Aarona jednak i jego sztampowość sprawiają, że zeszyt miewa fajne momenty, ale jako całość nie zdołał mnie porwać ani zaciekawić.
„LAST KING OF ATLANTIS” War rages beneath the waves, from the lost cities of the Secret Seas to the fathomless depths where the Elder Whales reign. Seven kings, old and new, fight to rule the watery realm. But where is Namor, the once mighty Sub-Mariner? He’s sitting behind bars on the surface, with no intention of ever setting foot in the seas again. So begins an oversized Atlantean event that will forever reshape the landscape of the undersea world while at last laying bare the dark history of Atlantis and its fiercest, most infamous defender. An epic that will redefine the King of the Seas in the manner of Jason Aaron’s PUNISHER series!
Blurb tego komiksu mówi, że to historia w stylu Aaronowego Punishera i coś w tym jest. Nie jest tak bzdurna, jak to, co z Punim serwował nam ostatnio scenarzysta, nie jest tak kiczowata i rozczarowująca, ale jednak podobnie okazuje się niespełniona i sztampowa. Czytam to i mam wrażenie, że Aaron nie czuje historii, którą pisze, nie czuje postaci, a wszystko, co nam pokazuje, jest płaskie, pozbawione życia i tego czegoś, co pozwoliłoby mi poczuć bohaterów, przejąć się nimi i chcieć dowiedzieć się, co było dalej.
In plus, że tym razem, przynajmniej na razie, nie jest to tak idiotycznie przegięte, jak jego Avengers chociażby. Ale mogło wyjść z tego coś o wiele więcej – tu aż prosiło się o więzienną opowieść w stylu Hellblazera Azzarello, a dostaliśmy coś pozbawionego siły wyrazu. Czyta się to na szczęście dość szybko, ale i tak mamy czasem zbędne aarnowskie dywagacje, z których nic nie wynika, poza odrobinę większą ilością tekstu na stronach. Graficznie też super nie jest, choć czepiać się nie będę – prosta kreska, plus nieco wyblakły kolor (a tu akurat aż prosiło się o coś bardziej nastrojowego) są niezłe, ale nic to szczególnego.
I taki jest ten komiks. Nic szczególnego. Potencjał był, został… No Aaron, jak to Aaron.
Autor: WKP