„Old Man Hawkeye #1” (2018) – Recenzja
Old Man Hawkeye #1
Stare lata Clinta
Każdy bohater Marvela prędzej czy później musi doczekać się swojej wersji w podeszłym wieku. Czy to w ramach linii wydawniczej z dopiskiem The End (pamiętacie wydane w Polsce Wolverine: Koniec lub Hulk: Koniec i inne opowieści?), czy też jako okazjonalne mini-serie (Spider-Man: Władza). Jedną z najlepszych tego typu historii okazał się wydany w ramach trzeciego woluminu Wolverine’a, Staruszek Logan Marka Millara. Jakość przełożyła się w tym przypadku na popularność. Co za tym idzie, na półkach sklepów komiksowych postać zagościła najpierw w formie czteroczęściowej opowieści związanej z eventem Secret Wars. Potem z kolei już także w swojej regularnej serii. Staruszek Logan stał się też stałym członkiem obecnego składu X-Menów, w miejsce zmarłego Wolviego. Teraz najwidoczniej nadszedł czas by czytelnicy poznali wcześniejsze wydarzenia z tego świata, opowiadające jednak nie o naszym Rosomaku, a Hawkeye’u.
Czterdzieści pięć lat temu źli wreszcie wygrali. Dotychczas superłotrowie działali samodzielnie. W końcu jednak postanowili połączyć siły. Nie mieli najmniejszych oporów przed wykorzystywaniem metod, o jakich ci dobrzy nigdy by nie pomyśleli. Jest to równoznaczne z tym, że szybko zyskali przewagę. Superbohaterowie zostali wymordowani, a nieliczni, którzy przetrwali rzeź, skryli się gdzieś na amerykańskich ziemiach jałowych, nie mając szans na jakikolwiek opór. Stany Zjednoczone podzielono między największych łotrów, a dobrzy ludzie muszą żyć w pełnym brudu świecie, przypominającym te znane z westernów. Świecie, gdzie śmierć czai się na każdym kroku, a przetrwać mogą tylko najsilniejsi.
Clint Barton, Hawkeye, też nie może pochwalić się zbyt dobrym życiem. Ma rodzinę, pracę, ale też swoje problemy. Zajmuje się transportem różnych rzeczy, a na takich jak on polują najróżniejsze bandy. Relacje z bliskimi, szczególnie córką, też są, jakie są. Ma kontakt z Loganem, ale daleko im nawet do koleżeńskich więzów, a na dodatek dowiaduje się, że ślepnie, a wzrok od zawsze był najważniejszym z jego zmysłów. Jak poradzi sobie z tym, co go czeka?
Porównywać Old Man Hawkeye ze Staruszkiem Loganem nie ma sensu. Opowieść o Wolverine’ie była niemalże genialnym dziełem z ambicjami, przełamującym konwencję i oferującym przy tym naprawdę ciekawą zagadkę, podczas gdy losy Bartona to po prostu kolejny komiks środka. Historia akcji, która chce dopowiedzieć kilka faktów do tego uniwersum i wychodzi jej to całkiem nieźle, jednak całość i tak pozostaje odcinaniem kuponów. Historie tego typu jak Old Man Logan powinny, moim zdaniem, być pozostawione same sobie, bo niestety cokolwiek, co zrobili i zrobią inni twórcy sprawia, że wszystko to po prostu się rozmywa. DC nie popełniło tego błędu i nie rozwijało Millarowskiej wersji Supermana, Marvel nie zna jednak umiaru – choć i tak wolę go o niebo od konkurenta.
Old Man Hawkeye #1 to jednak dobry komiks. A przynajmniej niezły. Ma kilka udanych momentów, szczególnie tych odnoszących się do wspomnień Bartona, ma też nie najgorszy klimat i znakomitą, realistyczną szatę graficzną. Nie tak świetną, jak w Loganie, ale na pewno wartą docenienia. I cóż, mimo iż nie wszystko w tej historii do mnie trafia, i uważam ją za typowy „wyzysk”, jako fan Staruszka Logana jestem ciekaw jak rozwinie się cała powieść i co zaserwują nam twórcy. Szkoda tylko, że Marvel nie postarał się o lepszego scenarzystę – wyobraźcie sobie tę historię napisaną przez Ennisa. Może kiedyś doczekamy się czegoś takiego, kto wie.
Autor: WKP