„Punisher Max” (tom 5) – Recenzja
Punisher Max (tom 5)
Mściciel z czaszką na klacie to jeden z najbardziej znanych anty-bohaterów Marvela, który zyskał jeszcze większy rozgłos dzięki serialowi Netflixa o tym samym tytule. Po raz kolejny Polscy czytelnicy mają okazję zapoznać się z przygodami Punishera, tym razem w formie kolejnego tomu serii Punisher Max składającego się z zeszytów #50-#60 z serii Punisher.
Jeden z najzagorzalszych przeciwników powraca – jest nim Barrakuda. Po ostatnim spotkaniu z naszym mścicielem powinien już wąchać kwiatki od spodu, ale szczęśliwym trafem powrócił do żywych. Tym razem chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – zaprasza pozostałe przy życiu gangsterskie rodziny na spotkanie, by przy okazji przejąć ich interesy i zabić Punishera, który będzie zainteresowany taką ilością złoczyńców w jednym miejscu. Czy mu się to uda? Co ważnego ukrywa przez Frankiem Barrakuda, co może kosztować go życie? Tego dowiecie się czytając kolejny tom Punishera Max.
Po raz kolejny mamy do czynienia z 267 stronami rzezi , które pierwotnie ukazały się w roku 2008 (wraz z angielskojęzyczną wersją tego wydania zbiorczego) ze scenariuszem Gartha Ennisa (znanego między innymi z runów Preacher, Hellblazer, Hitman). W skrócie – niezła jazda bez trzymanki. Ten tom spokojnie dotrzymuje kroku poprzedniemu, w których naprawdę wysoki poziom brutalności (nawet przesadnej) jest na porządku dziennym. Pokazuje to, że Frank nie rezygnuje z najwymyślniejszych sposobów na torturowanie kryminalistów, byleby poczuli choć w minimalnym stopniu to, co czuły wcześniej ich ofiary.
Rysunki stworzyli Howard Chaykin oraz Goran Parlov, co od razu jest widoczne, ponieważ postacie nie są ważne w całym komiksie, przybierają postać karykaturalnych stworów, które maja imitować prawdziwych ludzi. Najbardziej na pierwszy plan wysuwa się fabuła, co niekoniecznie spodoba się wzrokowcom, do których należę, ale na szczęście cała akcja rekompensuje te mankamenty .
Jeśli chodzi o sposób wydania komiksu, wielki ukłon w stronę wydawnictwa Egmont. Piękny, błyszczący, pachnący tuszem papier jest bardzo miły w odbiorze (przede wszystkim w dotyku). Nie powinniśmy zapominać o cudownej, matowej i twardej obwolucie całego tomu, który dzięki temu wygląda bardzo profesjonalnie. Okładka jest opatrzona rysunkiem Tima Bradstreeta, który osobiście uznaję za (malutkie) arcydzieło. Po raz kolejny Egmont postawił na jakość, co zresztą widać w każdym możliwym detalu. Za tłumaczenie odpowiada z kolei Pan Marek Starosta, który jak zawsze spisał się na medal.
Komiks zdecydowanie polecam przede wszystkim fanom Punishera, ale i osobom, które chcą się zapoznać z tą postacią. Tomik jest dopracowany, przyjemnie się go czyta, a strona wizualna nie pozwala oderwać wzroku od treści zamieszczonej wewnątrz. Tutaj jeszcze mały apel do rodziców: komiks jest przeznaczony dla osób dorosłych (ze względu na ilość naprawdę mocnych scen i nieocenzurowanego języka). Warto zwrócić na to uwagę przy zamiarze zaopatrzenia się w tę egmontową pozycję.
Autorka: Lynn
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja was przekonała do zakupu, to serię/tom możecie nabyć tutaj.