„Punisher: The Platoon #1” (2017) – Recenzja
Punisher: The Platoon #1
Zanim Frank stał się Punisherem…
Już niebawem premiera kolejnego serialu od duetu Marvel/Netflix. Tym razem będzie to The Punisher, którego osobiście nie mogę się doczekać. Będzie brutalnie, krwawo i z pazurem. Tego jestem pewna. W związku z hypem, który i mnie się udzielił, postanowiłam sięgnąć po komiks Gartha Ennisa – Punisher: The Platoon, opowiadający o przygodach Franka Castle’a.
Historia niejako cofa się w czasie, jeszcze zanim Frank Castle stał się żądnym zemsty Punisherem. Zanim stracił całą rodzinę i wziął udział w osobistej wendecie na swoich wrogach. Dołącza on do plutonu w Wietnamie i broni swojego oddziału. Wkrótce przyjdzie mu się zmierzyć z Vietcongiem, który rośnie w siłę.
Jak na razie w całej opowieści jest mało Franka we Franku. To znaczy jego historię opowiada czterech kolegów po fachu, którzy znali go w czasie wojny. Relacjonują całe zdarzenie pewnemu pisarzowi, który chce opisać życie Punishera, zanim ten obrał „ciemną stronę mocy”. Niewiele więc mogę powiedzieć o kreacji głównego bohatera. Na pewno wzbudza respekt wśród kompanów i nie boi się ryzyka. Jak dalej potoczą się jego losy, z pewnością dowiemy się, czytając kolejne zeszyty z serii.
Za stronę graficzną pierwszego woluminu odpowiada Goran Parlov, a za kolorystykę Jordie Bellaire. Nie ukrywam, jestem bardzo zawiedziona wizualną prezencją tego tomiku. Już sama okładka wzbudziła moje mieszane uczucia, ale stwierdziłam ‘’no dobra, źle nie będzie, czytam dalej’’. Potem to już tylko było zmieszanie i niesmak. Kreska jest taka chaotyczna, niedopracowana. Twarze bohaterów, choć momentami są świetnie narysowane, tak technicznie są słabe. Barwy niby są w porządku, bo dominuje oliwkowy-zielony/khaki, który ewidentnie kojarzy się z wojskiem, ale np. kolory w scenach w restauracji czy w przedstawianiu samego tła, np. lasu, wręcz błagają o pomstę do nieba. Równie dobrze ja bym mogła tak pokolorować i to bez większego wysiłku. Generalnie nie podoba mi się i tyle.
Sama właściwa historia kompletnie mnie nie wciągnęła. Chciałam się zainteresować, ale po prostu odliczałam strony, byle tylko skończyć tę mordęgę. Myślałam, że zaciekawi mnie klimat militarny, ciekawy żargon czy cokolwiek. Niestety, nawet nie wiem dokładnie, co się działo w tym pierwszym tomie i szczerze mówiąc, nie bardzo już chcę wiedzieć. Ani postacie, ani opowiadanie, ani nic mnie nie zaintrygowało.
Próbuję znaleźć jakieś plusy, ale naprawdę ciężko. Koniec pierwszego woluminu wydaje się być niby ekscytujący i zachęcający do dalszej lektury, ale mnie to w ogóle nie ruszyło. Cały ten Vietcong też jakoś mnie nie przekonuje, a Ly Quang to być może kolejna pani-złoczyńca, której daleko do bycia złym.
Summa summarum, Punisher: the Platoon #1 było dla mnie istną katorgą. Niby kilka stron, a ja myślałam, że dłużą mi się one w nieskończoność. Nic szczególnego mnie nie zachwyciło, a wręcz przeciwnie, tylko zdemotywowało. Być może znajdzie się wśród Was ktoś, kogo zainteresuje wojskowy klimat czy historia. Nie chcę nikogo zniechęcać. Może wraz z ciągiem dalszym historii będzie tylko lepiej. Ja jednak nie zamierzam się dalej zagłębiać. Kto chce, niech czyta!
Autorka: Rose