„Silver Surfer: The Prodigal Sun #1” (2019) – Recenzja
Silver Surfer: The Prodigal Sun #1 (2019)
Długa droga do domu.
The Prodigal Sun trwa. Trudno opowieść tę nazwać eventem, to raczej niewielki crossover rozpisany na pojedyncze zeszyty trzech serii. Marvel nieraz serwował nam podobne historie (z tych lepszych warto wspomnieć Omega Effect, gdzie spotkali się Spider-Man, Punisher i Daredevil), wszyscy wiedzą więc czego się spodziewać: niezłej, ale niewnoszącej zbyt wiele fabuły, którą można równie dobrze poznać, co sobie darować. Tym razem głównym bohaterem jest Silver Surfer.
Prodigal wciąż stara się wrócić do domu. Jego podróż będzie jednak wymagała pomocy Silver Surfura. Niby nic trudnego, ale jak się okazuje obaj mają pewne zaszłości, które mogą wpłynąć na obecne relacje. Czas zatem ujawnić przeszłość i raz jeszcze wrócić do momentu, kiedy Srebrny Surfer był jednym z Heroldów Galactusa…
Trochę to taki retrospektywny zeszyt. I trochę niewiele się tu dzieje. Walka o ocalenie planety? Powinna wyglądać epicko, a przyjmujemy ją ze znużeniem. Podróż Prodigala? Wolę jednak jeszcze raz obejrzeć E.T., choć Spielberg akurat w tym wypadku się nie popisał, a wszędobylska, odświeżona edycja razi oczy uwspółcześnionymi efektami (za takie praktyki powinno się wtrącać do więzienia, ale to nie miejsce i czas na takie rozważania). Co zatem ma do zaoferowania Prodigal Sun?
Przede wszystkim akcję, która sprawia, że zeszyt czyta się szybko. I niezłą szatę graficzną. Poza tym niestety to po prostu kolejny taki sam komiks z superbohaterami w kosmosie. Modny temat, więc wydawca dokłada starań by podobnych zeszytów było jak najwięcej, ale niewiele z tego wynika. Przeczytać się da i to właściwie tyle. Kto czuje niedosyt podobnych opowieści, nie zawiedzie się, ale też poczuje znużenie wtórnością.
Autor: WKP
Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że Marvel istnieje już 80 lat. I czasami wtórność może się pojawić. Chciałbym żeby recenzent tego komiksu podał przykład wydawnictwa, które ma taką długą historię. Jestem bardzo ciekawy odpowiedzi.
Jako recenzent czuję się zobowiązany do sprostowania – 80 (i to ponad) lat istnieje konkurencyjne DC Comics. Marvel powstał na początku lat 60., więc jeszcze daleko mu do takiego jubileuszu. A jeśli chodzi o wtórność, to owszem, tego nie da się ustrzec, ale rzecz w tym, że można albo przekuć ją w coś udanego (a nie brak takich komiksów z ostatnich miesięcy nawet w Marvelu), albo odcinać kuponiki byle tylko wyciągnąć pieniądze z kieszeni fanów (tak, jak w tym wypadku). Ta druga praktyka do mnie nie przemawia – a na dłuższą metę może się dla wydawcy skończyć tragicznie, bo fani… Czytaj więcej »
Fana poznaje się, że czyta nie to co jest modne. Ale pozostaje z wydawnictwem nawet wtedy gdy większość je opuszcza. A korzeni Marvela trzeba szukać wcześniej. Bo jest on potomkiem wydawnictwa, które istniało już w latach 30. XX wieku.
Owszem, ale większość wydawnictw ma korzenie w jakichś innych więc to też trochę nie do końca właściwa droga. Ale każdy już niech rozsądzi według własnych kryteriów, czy włącza Timely Comics. Co do pozostania wiernym to jednak bycie fanem to nie ślepe podążanie za czymś – wiernym można być jakiejś postaci, ale czy trzeba dalej śledzić jej losy, kiedy wydawca nie szanuje fana i zamiast dać mu coś dobrego, serwuje odgrzewany w nieskończoność kotlet? Myślę, że gdyby restauracja serwowała Twoje ulubione danie, ale podawała Ci je w formie odgrzanych zlewków niedojedzonych przez innych klientów, które trudno jest Ci przełknąć, wolałbyś jednak… Czytaj więcej »
Nie znam takiej restauracji gdzie daje się zlewki. Ale być może nie jestem za bardzo w temacie. Wiem, że sukces Marvela to lata starań. I ów sukces nie będzie trwał wiecznie. Po co psuć robotę. Tak wielkiej ilości ludzi. I dla Marvela przyjdą ciężkie czasy.
Masz rację – po co psuć. Tylko czemu nie widzą tego bossowie z Marvela, którzy wolą szybki zysk kosztem wszystkiego, co przez lata budowali twórcy i fani?