"Venom: Space Knight #1-12" (2016) – Recenzja

Zanim przejdziemy do samej recenzji, myślę, że warto pokrótce przypomnieć każdemu postać Venoma. Eugene „Flash” Thompson chodził do klasy z Peterem Parkerem, którego dręczył w szkole średniej. Lata później, przyszły Venom wstąpił do armii USA i stracił obie nogi podczas wojny w Iraku, ratując swojego kolegę. Kontakt z symbiontem nawiązał podczas jednego z eksperymentów wchodzących w skład „Projekt Super Żołnierz” (Project: Super Soldier). Warto też dodać, że Venom miał wcześniej innych nosicieli – samego Petera Parkera oraz jego najzagorzalszego wroga (a przy okazji najpopularniejszego i najczęstszego gospodarza symbiontu Venoma) – Eddiego Brocka. Jeśli ktoś chce się zagłębić w ten temat, to zapraszam do poszperania w internecie.

Jak na razie mamy do dyspozycji dwanaście komiksów owej serii i nie mogę się doczekać kontynuacji. Dlaczego? Niestety nie dlatego, że seria jest na tyle świetna i tak mnie wciągnęła. Muszę przyznać, że oczekuję na poprawę komiksu, który z każdą częścią jest coraz słabszy. Początek serii naprawdę mi się podobał – ciekawa fabuła, barwni bohaterowie i świetna kreska sprawiały, że zanim się obejrzałem, byłem już po połowie serii. Do tego czasu nie było o co się przyczepić, jednak już od zmiany rysownika, w ósmej części, coś mi zaczęło zgrzytać, a ostatnie dwa ostatnie zeszyty były po prostu mocno średnie. Jednak omówmy wszystko po kolei! Seria daje nam kilku naprawdę ciekawych bohaterów, oprócz tytułowego Flasha. Robot 803 oprócz swojego mechanicznego, wrodzonego żartu bez przerwy nawija o chęci autodestrukcji – przy większości jego kwestii, po prostu nie było sposobu, by się nie uśmiechnąć. Pik, przedstawicielka pandowatej rasy Rollo, daje się poznać jako matka, która dla ratunku własnego dziecka, skopie tyłki komu trzeba. Bardzo ciekawą postacią jest sam Venom, który w pewnym momencie „ożywa” i towarzyszy Flashowi, oraz prowadzi z nim rozmowy. Bardzo często, szczególnie w ostatnich komiksach, wracamy do przeszłości E. Thompsona, gdzie możemy poczytać o jego relacji z ojcem i o czasach szkoły, gdy chodził do klasy z przyszłym Spider-Manem. Venom jest typowym dla Marvelasuperbohaterem; przede wszystkim posiada cięty dowcip oraz celną ripostę na jakąkolwiek obrazę. Dlatego też doszedłem do wniosku, że Eugena Thompsona po prostu nie da się nie lubić; czytelnik, mimo przeszłości symbionta, będzie darzył go dużą sympatią.

Jeśli chodzi o kreskę, to należą się duże brawa dla Ariela Olivetti, który swoim dość delikatnym, aczkolwiek wyrazistym rysunkiem prowadził nas przez większość serii. Rysownik ten przykłada ogromną uwagę do detali, każdy centymetr kadru jest wypełniony starannie wykonanymi szczegółami. Venom na jego ilustracjach jest dla mnie przyjemniejszą dla oka postacią, niż w wykonaniu Gerardo Sandovala, który to – muszę przyznać – świetnie spisuje się w scenach walki oraz w kadrach zajmujących obie strony. Scenarzysta Robbie Thompson (ciekawe czy nie jest rodziną Eugena) dość dobrze spisał się w swojej roli, jednak drużyna Venoma, którą ten zbiera przez całą serię, staje się bez niego mniej ciekawa. Być może, R. Thompson nie powinien próbować prowadzić historii z dwóch perspektyw jednocześnie.

Koniec końców, uważam, że jak na razie Venom: Space Knight jest mocno średnią serią – największy żal mam o zmarnowaniu głębokiego potencjału drzemiącego w tych komiksach, ale mam nadzieję, że ta sytuacja zdąży się jeszcze zmienić. Muszę powiedzieć jednak, że warto je przeczytać dla bohaterów, przyjemnego języka i wielu żartów, które zrozumieją jedynie fani filmów fantasy i science-fiction.


Autor: Pinewood

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x