„All-New X-Men #1-14” (2016) – Recenzja
All-New X-Men #1-14
Sławnych mutantów chyba nie trzeba przedstawiać nikomu, tym bardziej kilku z klasycznej piątki. Do Beasta, Cyclopsa, Icemana i Angela z przeszłości dołącza Kid Apocalypse, Idie Onkowo, Laura, a raczej już Wolverine (znana wcześniej jako X-23), i przeuroczy Bamf, którego ktoś nazwał Pickles. Swoją drogą chyba tylko on skradł moje serce swoim niebieskim futerkiem i żołądkiem bez dna. Tym razem udało mi się położyć ręce na serii All-New X-Men.
Pewnie powinnam napisać to na końcu, ale chyba nikt mi głowy za to nie urwie. Pomimo, że kocham X-Menów i jest to moja ulubiona marvelowa grupa, to komiksu nie zaliczam do najlepszych. Nie przeczytałam ich wielu, ale nawet jeśli nie pojawiały się moje ulubione postaci, to fabuła zawsze wciągała. W przypadku tej serii jest jednak inaczej.
Po pierwszym tomie (ang. volume, a w skrócie vol.) spodziewałam się czegoś równie dobrego. Dennis Hopelles przedstawia młodych mutantów działających teraz w pojedynkę bez pomocy swoich starszych wersji i ówczesnych X-Menów. Od pierwszego do trzeciego zeszytu skupiamy się na nieco wycofanym Summersie. Natrafia on na grupę mutantów nazywających siebie duchami Cyclopsa, którego uważają za kogoś w rodzaju boga. Młody się z tym nie zgadza (jego starsza wersja to bardziej pewny siebie cwaniak, który ma swoim koncie trochę grzeszków ma). Wątek się urywa, kiedy interweniować musi policja.
Czwarty, piąty i szósty numer to głównie popisy Laury, która bardzo chce zachowywać się jak oryginlny Wolverine (Logan). Warren nie popiera narażania się swojej dziewczyny na śmierć. No, może nie dosłowną śmierć, bo mutantka posiada tzw. healing factor (a po naszemu – czynnik regenerujący). No, ale kto chciałby co chwilę widzieć swoją ukochaną podziurawioną przez kule? Może tym sposobem tłumi ona swój psychiczny ból, zastępując go fizycznym. I tu muszę przerwać ocenę tych dwojga, bo na pewno nie byłoby to obiektywne. X-23 to chyba jedyna postać, której nie lubię. BARDZO…
Nie, jednak nie mogę. Chociażby wtedy, gdy pokazuje ona swoją obojętność wobec tych, którym na niej zależy (tu szkoda mi Warrena). W tej serii to jej jedyna denerwują cecha (na szczęście). Oprócz tego mogę jeszcze wymienić zamknięcie się na ludzi, wieczny wnerw, albo użalanie się nad sobą. Może jestem potworem bez serca, bo wiem przez co Laura przeszła w życiu, ale nie specjalnie mnie to obchodzi. Takie postaci, szczególnie kobiety są dla mnie irytujące. Ogólnie superherosi są bardziej interesujący od bohaterek (również – tylko i wyłącznie moim zdaniem).
Żeby nie było, że nic mi się nie spodobało – pora na jakieś plusy. Pozytywną postacią w tej serii jest Bobby (Iceman). Wiecznie rozgadany i komentujący nie to, co trzeba. Pojawia się zawsze w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Świetnie dogaduje się z Iddy i młodym Apocalypsem. Są oni dla siebie bardzo bliskimi osobami, a może i nawet przyjaciółmi, którzy zawsze chętnie udzielą sobie pomocy.
Jak napisałam na początku, polubiłam małego Bamfa bo… jest. Nic nie mówi, czasem teleportuje grupę i zjada tonę jedzenia, co równocześnie stanowi dla niego paliwo. Plus sto dla twórców tej postaci!
Kolejne trzy numery zostały nazwane X-Men: Apocalypse Wars (jest to oczywiście event). Niestety, niewiele one wnoszą do całej serii, oprócz zmiany stosunku Kid Apocalypse’a do Hanka. Beast postanawia znów spróbować wrócić do domu i tym razem idzie po pomoc do Doctora Strange’a, bo magii jeszcze nie próbował . Dostaje od niego starożytną, egipska maskę. Beast razem z Kid Apocalypsem przedostają się do czasów młodego En Sabah Nura (oryginalny Apocalyose). I tutaj zostawiam was z pytaniem: czy mutantom uda się ocalić Apocalypse’a przed samym sobą? W ostatnich numerach pokazane jest prawie-normalne życie mutantów, co jest miłą odskocznią od ciągłych walk i biegania w uniformach.
Czy polecam obecnie wydawaną serią All-New X-Men? Na pewno nie jest to komiks, który włożyłabym do półki nazwanej „Umrzesz jak nie przeczytasz”. Trochę zabrakło starszych X-Menów. Wnieśliby nieco surowości i zasad. Każdy ma jednak swój gust i jeśli jest ciekawy, jak radzą sobie mutanci z przeszłości w nowoczesnym świecie – może przeczytać. Plusem jest przejrzysta i schludna kreska Marka Bagleya, dzięki której nawet Beast jest przystojny! W ósmym zeszycie artystę zastępuje Paco Diaz; jego rysunki są już bardziej komputerowe i mniej naturalne. Nie mogę jednak zapominać, że wyszło dopiero 14 numerów i może z czasem seria się rozkręci (a przy okazji znowu zmieni się kreska), albo pojawi się ktoś nowy.
Autorka: Marv