„Amazing Spider-Man: Nowa złowieszczość” (Tom 2) – Recenzja
Amazing Spider-Man: Nowa złowieszczość (Tom 2)
Kim jest Spider-Man?
Dla nas Amazing Spider-Man: Nowa złowieszczość (Tom 2) od wydawnictwa Egmont Polska, a przy tym szósty zeszyt szóstego woluminu cyklu Amazing Spider-Man. Jednocześnie jest to też 900 numer serii. Fakt, że jubileusz ten zbiegł się z obchodami sześćdziesiątej rocznicy powstania przyjaznego pajęczaka z sąsiedztwa, mógł pobudzić apetyt na zaserwowanie czytelnikom czegoś wielkiego. I jest zawód, bo całość wypada po prostu nieźle, ale tylko nieźle. Tak, jak wszystkie dotychczasowe z ostatnich miesięcy. I nie zaskakuje tak, jak zapowiadano i jak powinien.
Drugi tom serii przygotowanej na 60. rocznicę stworzenia postaci Spider-Mana.
Ktoś, komu w przeszłości Spider-Man zalazł za skórę, postanawia schwytać Złowieszczą Szóstkę i wykorzystać moce jej członków do stworzenia… Złowieszczego Adaptoida. Czy Spidey będzie w stanie podjąć równą walkę z istotą, która dysponuje mocami jego najgroźniejszych wrogów? Tymczasem powraca… Norman Osborn. Cóż, Pająk nigdy nie budził jego sympatii. I to się nie zmieniło. Co tym razem dla niego zaplanował?
Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach „Amazing Spider-Man” #6–8. Scenariusz napisał Zeb Wells, a rysunki przygotowali Ed McGuiness i John Romita Jr.
Fabuła w sumie jest bardzo prosta. Peter świętuje urodziny, ale jak zwykle jego szczęście daje o sobie znać i nagle na imprezkę, dosłownie, wbija się J. Jonah Jameson z mackami Doc Ocka. Okazuje się, że doktorka ktoś uprowadził i Pajączek musi ruszyć mu na ratunek. A tymczasem ten sam wróg porywa bliskich Petera z jednym tylko zamiarem, dowiedzieć się, kim jest Spider-Man. Gdy Peter staje do walki z Adaptoidem, który posiadł moce całej Złowieszczej Szóstki, jego rodzina i znajomi starają się przetrwać…
Jak na jubileusz, dzieje się tu wszystko zbyt lekko i zbyt swobodnie. A przede wszystkim ze zbyt małym znaczeniem. Czyta się to dobrze, chwała Bogu, że Wells darował nam nadmiar dialogów, bo te sporoby zepsuły, ale całą swoją fabułę oparł na zgranych motywach. Nie ma tu nic oryginalnego, historia co chwila wraca do przeszłości i czerpie z niej pełnymi garściami, to z klasyki, to z nowszych rzeczy. Za mało tu powagi, akcja, choć dynamiczna nie porywa, wątek romantyczny raczej nuży niż emocjonuje, a co gorsza dostał naprawdę niewiele miejsca. Co gorsza, bo nawet jeśli do końca do mnie nie trafia w tym układzie, nadal mógł być najlepszym, co zeszyt ma do zaoferowania.
Czytając ten zeszyt, szybko dochodzi się do wniosku, że wrzucenie w treść urodzin Petera – nie pierwszy zresztą raz, z tym, że przed laty J. Michael Straczynski w zeszycie #500 pokazał, jak należało to zrobić – nie wystarczy, by rzecz była jubileuszowa. Tak samo, jak połączenie mocy sześciu najważniejszych (no prawie) wrogów w jedno czy wcielenie, choć na chwilę, Pajęczaka w szeregi Złowieszczej Szóstki (tu lepiej sięgnąć po Ultimte Six od Bendisa). Czyta się to lekko i to tyle. Ten zeszyt lepiej by się sprawdził, jako kolejny regularny numer, niż rzecz do celebracji tak ważnej rocznicy, bo zabrakło w nim mocy.
Także graficznie. Ed McGuinness zrobił tu jedne z najlepszych rysunków w swojej karierze, nadal jednak dla mnie są one za cartoonowe, zbyt ekspresyjne w scenach humorystycznych i lekkie. Do tej opowieści pasują, nie mam co do tego wątpliwości, ale znów chciałbym w takim numerze jak ten, czegoś niezwykłego. Czegoś, co zapadłoby mi w pamięć.
I właśnie pod szyldem takiej zwyczajności przebiegają te obchody. Obchody 60-lecia, obchody 900. numeru. Mogło być zdecydowanie lepiej, bo to chyba najsłabszy z takich jubileuszowych numerów, choć patrząc na współczesne komiksy mogło być też gorzej.
Autor: WKP

Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja przekonała Was do zakupu – opisywany tom/serię możecie nabyć tutaj.





Spiderman zawsze ma wielu fanów i wiele fanek. Wiele osób już czeka na kolejny film z jego udziałem.