„Asgardians of the Galaxy #1” (2018) – Recenzja
Asgardians of the Galaxy #1
Asgardzka draka w galaktyce!
Od kiedy w komiksowym uniwersum Marvela rozpoczął się event Infinity Wars, dzieją się przeróżne dziwne rzeczy. Gamora schodzi na złą drogę, inni umierają w najgorsze z możliwych sposobów, Kamienie Nieskończoności gromadzone są razem, a miejsce znanych wszystkim Strażników Galaktyki zajmuje całkiem inny team… zdecydowanie mniej standardowy, ale nieporównywalnie silniejszy… bo z Asgardu! Przyjrzyjmy się zatem komiksowi Asgardians of the Galaxy #1, który swoją premierę miał w środę (5 września).
Fabuła komiksu (autorstwa Cullena Bunna) jest prosta jak konstrukcja cepa: galaktyce po raz kolejny grozi ogromne niebezpieczeństwo. Tym razem związane jest ono stricte z Asgardem i pewnym nordyckim mitem, traktującym o nieumarłych, a może raczej umarłych? W zaistniałych okolicznościach nie ma lepszego wyboru na powstrzymanie nadchodzącego kataklizmu, niż grupa składająca się właśnie z potężnych Asgardian. Na jej czele mamy pierworodną Odyna, a co za tym idzie – starszą siostrę Thora – Angelę. U jej boku stoją zaś: posługujący się toporem i karabinem maszynowym Skurge (The Excecutioner), najsilniejsza z wszystkich Walkirii – Brunhilde, władająca piorunami żaba – Throg, jeden z ziemskich bohaterów posiadający swój własny młot – Thunderstrike oraz asgardzki robot/golem zwany Niszczycielem.
Czy takiej ekipie ktokolwiek mógłby się oprzeć? Tego będziecie musieli dowiedzieć się sami! Naprawdę nie chcę i nie mam zamiaru niczego więcej zdradzać. Mogę jedynie dodać, że jeśli myśleliście, że to Guardiansi mieli dziwaczne relacje, poczekajcie aż zobaczycie asgardzkich wojów w akcji. ; )
Warto również dodać, że Asgardians of the Galaxy #1 swoim klimatem totalnie przypomina film Thor: Ragnarok, co najlepiej można opisać słowami: szybciej, mocniej, śmieszniej i z jeszcze większą pompą! Mając do dyspozycji taką wersję Strażników, scenarzysta robi z nimi to, do czego nadają się oni najlepiej – stawia przed nimi kolejne fale przeciwników, przez których ci będą musieli się przerąbać, aby dotrzeć do celu i odkryć, o co w tym wszystkim w ogóle chodzi. Nikt nawet się tutaj nie stara przekonywać czytelnika, że robi coś ambitnego, a tym bardziej poważnego. Wręcz odwrotnie! Czyli jest dokładnie tak, jak powinno być. Przynajmniej dla mnie.
Za stronę wizualną pierwszej odsłony Asgardians odpowiada Matteo Lolli, który po prostu przeniósł atmosferę wyżej wspomnianej produkcji na karty komiksu. W związku z tym i przede wszystkim jest bardzo kolorowo, a miejscami nawet psychodelicznie. Do tego wszystko narysowane jest w sposób bardzo kreskówkowy, co zdecydowanie pomaga w odbiorze tego, co się nam tutaj serwuje. Na szczególne uznanie (oczywiście moim zdaniem) zasługuje sposób rysowania postaci. Jestem nim po prostu oczarowany. Szczególnie Angelą, Brunhilde i przesłodkim Throgiem. Niczego więcej nie mógłbym w tej materii oczekiwać.
Jedyna rzecz, której mógłbym się czepić to fakt, iż większość komiksu to zwyczajna ekspozycja, gdzie przedstawia nam się poszczególne postaci, a sam wątek główny rozwija się w ślimaczym tempie. Z drugiej strony, jak mamy ich polubić, jeśli nie poznamy ich w odpowiedni sposób?
Asgardians of the Galaxy #1 to komiks, który mogę zdecydowanie polecić wszystkim, którzy potrafią wyłączyć na chwilę logikę w poszukiwaniu rozluźnienia i taniej rozrywki. Tej dostarcza tutaj bowiem banda sześciu turbo-silnych jednostek, które potrafią dokopać zasadniczo każdemu. Jeśli zaś poszukujecie czegoś wyniosłego, co spowoduje, że nie dacie rady spać po nocach od natłoku myśli, pozycję tę od razu możecie sobie odpuścić. Ja w każdym razie jestem nią oczarowany pod każdym możliwym względem.
Autor: SQ