„Black Order #1” (2018) – Recenzja

Black Order #1 (2018)
The Warmasters of Thanos!

Odkąd w Avengers: Infinity War zadebiutował Thanos, fani zachwycają się idealnym sportretowaniem  Szalonego Tytana przez Josha Brolina. W sumie nie dziwię się. Aktor wykonał kawał świetnej roboty, a Thanos okazał się jednym z lepiej wykreowanych złoczyńców w Kinowym Uniwersum Marvela. Niemniej w jego cieniu schowali się członkowie grupy Black Order. Co prawda w filmie nie wykazali się jakoś szczególnie swoimi zdolnościami, co mnie zasmuciło, bo właśnie na ich ekranowy debiut czekałam najbardziej. Na ratunek moim gorzkim żalom przyszedł komiks od Dereka Landy’ego, który w jakimś stopniu rekompensuje mi niedosyt, a także w pełni skupia się na tych niezwykłych postaciach. Czy warto sięgnąć po najnowszą serię Black Order?

Czarny Zakon podbija kosmos i każdą planetę, jaka staje im na drodze. Nikt nie potrafi oprzeć się potędze Corvusa Glaive’a, Proximy Midnight, Ebony Mawa, Black Dwarfa oraz Black Swan. Pozostało jeszcze jedno królestwo, które próbuje stawić opór. Czy Zakonowi uda się po raz kolejny zwyciężyć w walce? Jak może obronić się ostatnie królestwo?

Szczerze mówiąc, sceny walk nie przykuły mojej uwagi. Owszem, jest ich dużo i pokazane są w całkiem przyzwoity sposób, ale to co innego spodobało mi się bardziej. Po pierwsze, narracja pierwszoosobowa w wykonaniu głównodowodzącego Corvusa Glaive’a, a także dialogi między ekipą złoczyńców. Z początku komiks prezentuje nam rozważania Glaive’a nad sensem życia/śmierci, aby przez resztę woluminu zadawać sobie pytania egzystencjalne, np. dlaczego nie jestem zabawny? A może los wcale nie chce, bym był zabawny? Czy bycie przygnębionym jest moim przeznaczeniem? Serio, zostałam pozytywnie zaskoczona takim zabiegiem. Byłam gotowa na brutalność oraz patetyczne przemowy. Nie brak tego w zeszycie, ale tenże element komediowy, bardzo zresztą subtelny, wprowadził coś świeżego do serii i chciałabym, aby Corvus w przyszłości dalej się tak rozwodził nad swoim losem.

Co jeszcze przykuło moją uwagę, to sposób w jaki Black Order podchodzi do swojej działalności. Oni traktują mordowanie jak chleb powszedni. Potrafią siedzieć przy stole i dyskutować, jak to ostatnio mało istot zabili. Dzień bez zabijania to dla nich dzień stracony. Teoretycznie treść wydaje się niezbyt smaczna dla przeciętnego czytelnika, ale w kontekście tejże drużyny bardzo przyjemnie czyta się takie  opowiadanie. Uważam, że autor podszedł do tej historii dość nietuzinkowo, więc czekam na to, co jeszcze wymyśli.

Za stronę graficzną pierwszego tomiku odpowiada Philip Tan, a za kolorystykę Jay David Ramos. Kreska jest dosyć cienka, a sceny walk w pewnych miejscach są lekko niedopracowane, ale za to barwy, ciemniejsze, bardziej monochromatyczne, sprawiają, że opowiadanie nabiera ciekawego klimatu.

Summa summarum, zastanawia mnie, jak dalej potoczy się seria Black Order. Na pewno jest to ciekawe doświadczenie, czytać o grupie antagonistów, dla których zabijanie to czysta przyjemność. Nie mają żadnych motywacji, chcą po prostu się dobrze przy tym bawić. Sądzę, że jest to interesujące podejście i z przyjemnością poczekam, co twórcy jeszcze stworzą i jak dalej pociągną tę historię.


Autorka: Rose (Vombelka)

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x