"Civil War II" (Event – 2016) – Recenzja
Civil War II
To już koniec. Nareszcie. W minioną środę w ręce czytelników trafił ósmy – i zarazem ostatni – zeszyt wielkiego eventu Civil War II, w którym obserwujemy kolejny konflikt między superherosami. Druga wojna domowa Marvela w wielu aspektach podobna jest do swojej dziesięcioletniej już poprzedniczki. Mamy tu śmierć, niemoralne decyzje, wiekopomne chwile i, niestety, całą masę pisania postaci kompletnie poza ich charakterami.
Tekst zawiera spoilery do całego eventu Civil War II.
Jeśli jeszcze nie wiecie lub nie pamiętacie o co w tym wszystkim w zasadzie chodzi, śpieszę przypomnieć. Krótko mówiąc, u pewnego przypadkowego inhumana objawią się moce, które okazują się być dość nietypowe (o tym, czy faktycznie takie są, porozmawiamy później). Ulysses, bo tak nazywa się sam zainteresowany, potrafi z dużą dokładnością przewidywać przyszłość. Wieść szybko się rozchodzi i – błyskawicznie – zawiązują się strony nadchodzącego konfliktu. Po jednej z nich przede wszystkim stoi Captain Marvel (Carol Danvers), która w zdolnościach Ulyssesa widzi wiele korzyści dla utrzymywania porządku na świecie; w końcu wiedząc z wyprzedzeniem o czynach ewentualnych przestępców można ich nie tylko powstrzymać, ale i… od razu złapać, może nawet ukarać. Coś już zaczyna zgrzytać, hm? Iron Man (Tony Stark) jest z kolei zdania, że trzeźwo patrząc nie można karać kogoś za coś, czego jeszcze nie zrobił. I tak, strony sobie o tym dywagują, a w międzyczasie Ulysses (który jest pod stałą opieką i nadzorem Inhumans) doznaje kolejnej wizji, w której dowiaduje się, że Thanos zbliża się do Ziemi. Korzystając z tej wiedzy, grupa herosów (w tym oczywiście Captain Marvel) udaje się na prawdopodobne miejsce przybycia Szalonego Tytana. I faktycznie, widzenie inhumana okazuje się być prawdziwe. Wywiązuje się intensywna walka między najeźdźcą a herosami, w której, poza tym, że wszyscy zostają mocno obici, ginie War Machine, a She-Hulk trafia w krytycznym stanie na szpitalne łóżko. Świat superbohaterów jest zszokowany tymi wydarzeniami, a uczuciowo związana z poległym Rhodey’em Carol Danvers coraz bardziej jest przekonana o swoich początkowych planach wobec Ulyssesa.
Mniej więcej w tym momencie możemy właściwie kartkować kolejne zeszyty Civil War II, gdyż nie dzieje się w nich niemal nic wartego uwagi. Jedynym wydarzeniem, przy którym warto się zatrzymać jest konfrontacja z Hulkiem. Ulysses ma kolejną wizję, według której przebywający na odludziu Bruce Banner przechodzi przemianę i morduje wszystkich jak popadnie. Co należy zrobić w takiej sytuacji? Cóż, zdaniem scenarzysty, Briana Michaela Bendisa, logiczne posunięcie to wysłanie BATALIONU superbohaterów w pełnym rynsztunku na rozmowę z kimś, kto w żadnym wypadku nie powinien być wystawiany na stres. Kolejnym zupełnie zdrowym ruchem, skoro już takiego kogoś zdążyliśmy wyprowadzić delikatnie z równowagi, jest próba aresztowania go. Brzmi jak dobry plan! Czy Bruce zamieni się w tej sytuacji w Hulka? Nigdy się nie dowiemy, gdyż zostaje zamordowany przez ukrytego w koronie drzewa Hawkeye’a. Tak – Clint Barton unieszkodliwił Bannera strzałem z łuku w głowę, zanim cokolwiek zdążyło się wydarzyć. Dlaczego? Ano dlatego, że nagle okazuje się, że dostał jakiś czas wcześniej pozwolenie na to od samego Bannera. A że wydawało mu się że widział zielony refleks w oczach doktora w czasie próby aresztowania, to się nie powstrzymywał. Czy cokolwiek wynikło w związku z tym dla samego Civil War II? Oczywiście, że nie.
Mało? Captain Marvel, która najwyraźniej zupełnie oderwała się od rzeczywistości, aresztuje niewinnych obywateli ze względu na kolejne wizje Ulyssesa. Na tym etapie, obserwując kolejne wydarzenia komiksu jest dla nas, czytelników, oczywiste, że inhuman nie widzi przyszłości, a możliwy przebieg danych wydarzeń. Niestety, Carol Danvers jako naczelna postać prowadzona poza swoim charakterem, jest ślepa na oczywistą prawdę i brnie w swoje idiotyczne działania. Nie ucząc się zupełnie niczego, próbuje aresztować też Spider-Mana (Milesa Moralesa), ponieważ Ulysses widział (i w jakiś sposób pokazał) jak chłopak… brutalnie zabija pierwszego Kapitana Amerykę. Powstrzymuje ją przed tym sam Steve Rogers, ale koniec końców Danvers i tak leci skonfrontować się z Milesem. Tu dochodzimy do kulminacji wszystkich wydarzeń, czyli obligatoryjnej walki pomiędzy Captain Marvel i Iron Manem, który nie zamierza dopuścić do ukarania Spider-Mana za coś, czego nie zrobił. O tym właśnie opowiada ostatni zeszyt crossoveru. Dosłownie, po prostu, o tym. Tym razem to Tony Stark przestaje myśleć jak człowiek i – mimo nawoływań swojej rywalki do uspokojenia się i porozmawiania – siedząc za sterami gigantycznej zbroi wyglądającej jak War Machine nie przestaje walczyć, po czym przegrywa z kretesem zostając (teoretycznie) zabitym po ciosie Captain Marvel. Ale chwileczkę! Jak to tak, Stark ma zginąć, a Carol Danvers nie przejrzy na oczy? Nie martwcie się – ni z tego ni z owego Ulysses ma nie jedną, a co najmniej siedem wizji na raz, które przy okazji widzą wszyscy obecni na polu bitwy. Tak, żeby mogli zobaczyć, że jest po prostu wiele opcji tego, co się może wydarzyć. Następnie inhuman zostaje zabrany przez istotę spoza naszej percepcji, by stać się jednym z nich. Ot, wygodny sposób na pozbycie się go z Ziemi.
Martwicie się losem Tony’ego Starka? Spokojnie, poczciwy Iron Man żyje. Jak udaje się ustalić Beastowi, człowiek z żelaza od lat eksperymentował na sobie i teraz, w warunkach w których powinien być martwy, coś utrzymuje go przy życiu. Nie dowiadujemy się z samej fabuły co to takiego. A co z Carol Danvers? Na koniec całego eventu zdaje ona raport prezydentowi. Z tego co mówi, świat superbohaterów jest teraz podzielony i na każdego z nich tragiczne wydarzenia wpłynęły nieco inaczej. Co się tyczy samej Captain Marvel, wszystko wskazuje na to, że głowa narodu jest z niej zadowolona i daje jej wolną rękę, jeśli ma ona jakieś wspaniałe pomysły na przyszłość dla Stanów Zjednoczonych. Kobieta ostatecznie przyznaje, że ma kilka sugestii, po czym… Civil War II się kończy.
Pozwólcie więc, że podsumujemy. Główny tryb całej historii, czyli Ulysses jest – niczym Pszczółka Maja – gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie. Całkiem możliwe, że skoro jego baaaardzo ważna rola się skończyła, to już nigdy więcej go nie zobaczymy. Nie żeby miało nas to interesować, biorąc pod uwagę, że ciężko nazwać go nawet postacią – był bardziej narzędziem do popychania fabuły. Tony Stark (nie)żyje, Bruce Banner nie żyje, War Machine nie żyje. Carol Danvers nie tylko żyje, ale i wydźwięk całego Civil War II jest taki, że absolutnie niczego się nie nauczyła, co więcej po całym paśmie fatalnych decyzji dostaje wolną rękę co do zmian w kraju. Bo przecież wcześniej to zadziałało, prawda? Pani kapitan na pewno wiele razy smuci się po tej czy innej śmierci, ale czy daje się odczuć, że poza oczywistym słabym nastrojem przechodzi jakąś przemianę? Nie, na koniec zostaje poklepana po plecach i wraca do pracy. Wiele można złego powiedzieć o pierwszej wojnie domowej Marvela, ale jest coś, co zrobiła ona znacznie lepiej, niż ta tegoroczna: nie powiedziała nam wprost, kto jest tu dobry, a kto zły. Postacie nie zachowywały się jak zwykle, ale każda ze stron miała nieco racji i nie pozwalało nam się to definitywnie opowiedzieć po jednej lub drugiej stronie. W superbohaterskiej wersji Raportu mniejszości, której byliśmy świadkami przez ostatnie miesiące, raczej nikt nie ma wątpliwości co do tego, że Captain Marvel została zamieniona przez Bendisa w ślepą nazistkę i gdyby uczestnicy tego wydarzenia myśleli jak zdrowi ludzie, to konflikt rozwiązałby się po dwóch, maksymalnie trzech zeszytach.
Problem Civil War II nie leży jednak tylko po stronie źle pisanych postaci, a także podstaw całego wydarzenia. Ulysses jest kimś, kto potrafi przewidywać (niejedną, jak się dowiadujemy) przyszłość. Tylko … co z tego? Telepaci Marvela również miewali wizje, nie wspominając już o tym, że skakanie w czasie to w zasadzie chleb powszedni w tym świecie. Chwila, podróże w czasie? To przywołuje na myśl taką postać, jak Kang, z którym przecież… Carol spotkała się już wcześniej. Zmierzam do tego, że na tym etapie superbohaterowie – zwłaszcza ci bardziej doświadczeni, jak Captain Marvel właśnie – powinni doskonale wiedzieć, że nie istnieje jedna, niezmienna przyszłość.
Po tym wiadrze pomyj można łatwo uznać, że w mojej ocenie Civil War II nie ma niczego do zaoferowania. Otóż nie. Jest jeden aspekt, który skutecznie osładzał mi lekturę tych ośmiu odcinków – oczywiście chodzi o warstwę graficzną. David Marquez był doskonałym wyborem do ilustrowania tak (mimo wszystko) ważnego wydarzenia i prawdę mówiąc nie umiem przypomnieć sobie ani jednego momentu, w którym rysownik ten mnie zawiódł. Cenię sobie, gdy Marvel daje do narysowania te czy inne serie rozmaitym artystom o bardzo zróżnicowanym stylu, jednak przy zmieniających oblicze świata eventach potrzebny jest ktoś, kto nie tylko nie będzie próbował swoją kreską przyćmić fabułę (choć tu nie byłaby to duża strata), ale i nie obniży poziomu ani na chwilę. To się udało. Mężczyźni są męscy gdy mają tacy być (ale nie ociekają niepotrzebnie testosteronem), kobiety są piękne gdy takie mają być, a sceny batalistyczne zapierają dech w piersiach. Zeszyt numer osiem przynosi absolutnie niesatysfakcjonujące zakończenie, ale oglądanie go w kresce Marqueza było czystą przyjemnością.
Uff… a więc mamy to za sobą. Pomimo swoich wad, Civil War II jest lekturą obowiązkową dla wszystkich, którzy na bieżąco śledzą losy swoich ulubionych bohaterów. Wystarczy zacisnąć zęby i pamiętać, że – podobnie jak w ulubionym serialu – kilka słabych odcinków to preludium do lepszych czasów. Oby ewentualna następna Wojna Domowa przyszła na nieco solidniejszych podstawach i zostawiła po sobie wartościowe refleksje – zarówno dla bohaterów, jak i dla nas, czytelników.
Autor: Pan Kulka


syf