„Doctor Strange in The Multiverse of Madness” (2022) – Recenzja
Doctor Strange in The Multiverse of Madness (2022)
Mimo że nadal przeżywam finał Moon Knighta, nie powstrzymało mnie to od natychmiastowej wizyty w kinie na premierze drugiej części przygód Najwyższego Maga Ziemskiego Wymiaru, czyli na filmie Doctor Strange in The Multiverse of Madness. Pierwsza część była dla mnie średnio zachwycająca, chociaż wciąż bardzo dobra i trzymająca znakomity poziom. Niemniej po obejrzeniu wielu materiałów promocyjnych oraz po seansie No Way Home czy WandaVision wiedziałam, że naprawdę jest na co czekać! Czy druga odsłona przygód Stephena Strange’a to dobra kontynuacja, czy uległa klątwie sequeli? Czy Sam Raimi, reżyser znakomitej trylogii Spider-Man, gdzie główną rolę grał Tobey Maguire, sprawdza się w MCU?
Mija trochę czasu od wydarzeń z Avengers: Endgame. Doktor Strange (Benedict Cumberbatch) nadal dźwiga piętno swojej decyzji, jaką podjął, by pokonać Thanosa, nie jest już Sorcerer Supreme, no i kolejny raz nie wyszło mu w związku z Christine Palmer (Rachel McAdams). Wkrótce jednak pojawia się tajemnicza America Chavez (Xochitl Gomez), która potrafi podróżować pomiędzy przeróżnymi alternatywnymi rzeczywistościami w całym multiwersum, uciekając przy okazji przed kimś, kto pragnie posiąść jej moce… Do akcji pomocy dziewczynie angażują się więc Stephen wraz z obecnym Sorcerer Supreme, Wongiem (Benedict Wong). Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana niż się wydaje, bo zmierzą się oni z wrogiem, z którym praktycznie nie mają szans na wygraną. Czy Doktorowi uda się pokonać antagonistę? Czy odkryje sekret multiwersum?
Oczywiście Benedict Cumberbatch to znakomity aktor, który doskonale gra swoją postać. On nie musi nawet wiele mówić, bo wszystkie jego emocje widać już w jego oczach czy ogólnie twarzy. Cieszę się, że pokazano w końcu jak potężny i pomysłowy potrafi być grany przez niego bohater i jak boleśnie uświadamia sobie, że czasami najszczersze i dobre intencje mogą mieć skutek odwrotny od zamierzonego… Dodatkowo świetnie ukazana została jego relacja z Wongiem, która bywa naprawdę zabawna i stanowi niejako highlight całego filmu.
Innym plusem produkcji jest przedstawienie bohaterki Americi, która wydaje się niezwykle sympatyczna i czekam na rozwój jej charakteru oraz mocy, co raczej na pewno nastąpi w przyszłości. Jej relacja ze Strangem jest przeurocza i chciałabym, żeby jeszcze kiedyś się spotkali. Niemniej najlepsze zostawiam na koniec, bo „gwoździem programu” jest oczywiście Wanda Maximoff, w MCU znana od niedawna jako Scarlet Witch (Elizabeth Olsen). Jest znakomita w tej produkcji! Kradnie dosłownie każdą scenę, w jakiej występuje. Nie chcę wnikać w spoilery, bo na to jeszcze za wcześnie, ale na brodę Odyna, kobieta rozwala system i chcę jej więcej!
Nie będzie dla nikogo odkryciem, że efekty specjalne czy wizualne w tym filmie to majstersztyk, tak samo sceny walk czy muzyka Danny’ego Elfmana, która jest niezwykle charakterystyczna i wybija się głównie wtedy, kiedy jest… zupełna cisza. Nie umiem do końca tego wyjaśnić, ale muzyka pasuje jak ulał wtedy, kiedy gra i wtedy, kiedy jej nie ma w ogóle, co bardziej skupia uwagę widza/słuchacza. Chodzi o konkretny moment, kiedy to twórcy postanowili postawić na całkiem nowatorski, bardzo ciekawy zabieg. Jeśli będziecie się wybierać na seans, to zwrócicie na to uwagę. Gwarantuję.
Summa summarum, Doctor Strange in The Multiverse of Madness to świetny film, pełen napięcia, horrorowych smaczków oraz niesamowitych zwrotów akcji. Mimo że niektórzy mogą narzekać lekko na końcówkę, tak dla mnie jest idealna, bo zaskakująca i nietuzinkowa. Po seansie wyszłam jak po przejażdżce na długim, mocno pokręconym roallercoasterze i z przyjemnością ponownie wybiorę się do kina jeszcze raz. Bo taka prawda, że tego filmu się nie ogląda, a doświadcza się go całym sobą.
Autorka: Rose (Vombelka)
Ostatnio Marvel nie robi super- produkcji. Bo za takie nie można uznać ani Eternals ani Shang-Chi. To trochę zniechęca do tejże wytwórni.