"Gamora #1-2" (2016-2017) – Recenzja
Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu.
W komiksowym świecie Marvela nazywana jest najniebezpieczniejszą kobietą we wszechświecie. Tymczasem na jej solową serię przyszło nam długo czekać. Kiedy poznawaliśmy historie Petera Quilla, Draxa, Groota czy Rocket Raccoona, w którymś momencie u ich boku zawsze pojawiała się ona. I chociaż czytelnicy dobrze wiedzieli skąd pochodzi zielona asasynka, to i tak jej postać od zawsze była kojarzona głównie ze zbieraniną ko(s)micznych obrońców. Zanim jednak powstali Strażnicy Galaktyki istniała po prostu… Gamora.
Nicole Perlman, współscenarzystka Guardians of the Galaxy podjęła się zadania przedstawienia nowych, a właściwie starych, przygód tej równie pięknej, co zabójczej kobiety. Dzięki niej wyruszamy w międzygalaktyczną podróż przez karty komiksu, by dowiedzieć się, czym tytułowa bohaterka zasłużyła sobie na swoją reputację.
Wszystko zaczyna się od 18 rocznicy ludobójstwa Zen-Whoberian i urodzin Gamory. Nie ma tu mowy o hucznym przyjęciu, gdy ma się w sobie tyle żalu. Natomiast jeśli jest się córką, chociaż przybraną, takiego kogoś jak Thanos, można z góry założyć, iż pojawi się urodzinowy prezent, który będzie doprawdy niezwykły – dziewczyna dostaje możliwość sprawdzenia swoich umiejętności bojowych w praktyce i odwetu na tych, którzy wymordowali całą jej rasę. Żeby jednak zemsta przyniosła ukojenie, trzeba wybić wszystkich Badoon, co do jednego. To zadanie wymaga od bohaterki udania się na skraj czarnej dziury, na rozpadającą się planetę Ubliex. Tam wśród łowców nagród, ćpunów, myśliwych i różnej maści świrów ogarniętych kultem zagłady przebywa zaginiona księżniczka. Jeśli myślicie, że to mało na dwa numery, dodajcie do tego The Elemental, tajemniczy przedmiot o wielkiej mocy, którego poszukuje Szalony Tytan.
Wendetta ostatniej z Zen-Whoberian jest na pewno ciekawą częścią fabuły pierwszych zeszytów, ale to co naprawdę przyciąga wzrok, to relacja na linii Gamora – Thanos – Nebula. Nie jest tajemnicą, że z dwóch „sióstr” to ta zielona jest córeczką tatusia. Thanos sprytnie manipuluje obiema kobietami, chcąc zrobić z nich perfekcyjne maszyny do zabijania, ale da się zauważyć, że dla swojej ulubienicy ma wiele ciepłych uczuć. Jawne faworyzowanie Gamory skutkuje tym, że zazdrosna Nebula, ciągle karcona, a nawet wyśmiewana przez quasi ojca, desperacko pragnie jego uwagi, a starszą siostrzyczkę chętnie zamordowałaby z zimną krwią. I chociaż ta seria to studium charakteru tytułowej bohaterki, to ciężko przejść obojętnie obok krzywdy wyrządzanej Nebuli. Ona tak bardzo się stara, wręcz żebrze o szansę wykazania się, a mimo to, wszelkie laury zawsze zgarnia ta druga. Szczerze, to mi jej po prostu żal, właśnie jej, nie Gamory, chociaż Perlman po mistrzostwu zaprezentowała wewnętrzne rozterki obu.
Marco Checchetto tworząc wizualną oprawę serii postawił na piękno, dynamikę i detale. Bohaterowie są idealni, zaczynając od ślicznych twarzy Gamory i Nebuli, po dziwaczność Badoon, każdy narysowany jest z wielką dbałością o szczegóły. Bardzo spodobał mi się wygląd Thanosa, przedstawiający jego siłę i dominację. Sceny walk, którymi wypełnione są dwa pierwsze zeszyty, wyraźnie obrazują ruch. Patrząc na nie, prawie słyszałam odgłosy zadawanych ciosów. Kolory Andresa Mossy dopełniły całości – stonowane kiedy trzeba i rozjaśnione w odpowiednich momentach.
Zwykle broniłam się przed komiksami z kobiecą postacią w roli głównej, bo bałam się, że będą one skierowane wyłącznie do płci pięknej – zupełnie niepotrzebnie. Tu dostałam wszystko, czego oczekuję od Marvela: silne charaktery, skrajne emocje, ludzkie dramaty, fantastykę i nutkę tajemniczości. Tu krew zalewająca kartki miesza się z momentami, w których łapiemy chwilę oddechu, zastanawiając się, czym zaskoczy nas kolejna strona. Seria Gamora wystartowała z wielkim hukiem, a ja patrzę w niebo, bo chcę więcej. Polecam.
Autorka: Zireael