„Mech Strike: Monster Hunters #1” (2022) – Recenzja
Mech Strike: Monster Hunters #1 (2022)
Mechavnegers
Odkąd tylko w latach 90. XX wieku poznałem Neon Genesis Evangelion, uważam, że jeśli wybrałbym serię o mechach, to tylko NGE lub Gundamy. Ewentualnie dodałbym do tego jeszcze Rycerzy Sidonii i koniec. Marvel i mecha? Temu, mimo nawet niezłych komiksów z SP//dr, mówię stanowcze nie. Szczególnie pamiętając, co wydawca (z podobnymi historiami) wyczyniał parę lat temu. O dziwo Mech Strike: Monster Hunters wcale taki zły nie jest. Czyta się to nawet dobrze, ale po wszystkim zostaje pytanie: po co to właściwie było?
In AVENGERS: MECH STRIKE, the Avengers donned new mech armor to battle an unprecedented threat. Now a trio of the world’s most notorious super villains, assembled by Doctor Doom, have used the Eye of the Kraken to give themselves a mystical – and monstrous! – upgrade. In order to defeat their foes, the Avengers must undergo a similar transformation – and become MONSTER HUNTERS! But will the heroes be consumed by their dark new powers? Featuring classic Avengers characters and some surprising new additions to the team, all outfitted in their very own mech armor!
Chcecie opowieści bez większego sensu? Chcecie walki, efekciarskich popisów i kiczu? Na ambicje i przesłanie reagujecie alergią / mdłościami / lękiem? No to Mech Strike: Monster Hunters to rzecz dla Was. Idiotyczny pomysł rodem z anime mecha czy kina kaijū po raz kolejny został wtłoczony w Marvelowskie schematy. I chociaż w odpowiednich rękach twórców pokroju Hideakiego Anno, Yoshiyukiego Sadamoto czy Tsutomu Niheiego temat potrafi zmienić się w nośnik wyższych wartości, tu został spłycony do kolorowej wydmuszki.
Jest akcja i to właściwie tyle. Niewiele z tego wynika, nic to nie wnosi. Czyta się to szybko, lekko i przyjemnie, ale podobnie, jak to było z komiksem pisanym przez Gage’a Spidergeddonem, niby temat nośny, niby jest wszystko co powinno być, a jednak czegoś brakuje. Brakuje pomysłu, brakuje świeżości, a najbardziej brakuje zdrowego rozsądku, który pozwoliłby twórcom i wydawcom uniknąć takich historii. Da się to czytać, można nieźle się przy tym bawić. Można docenić szatę graficzną, bo tą akurat warto, ale i tak jest to jedna z najbardziej zbędnych opowieści Marvela, jakie czytałem w tym roku. Sięgacie więc na własną odpowiedzialność, tylko i wyłącznie, jeśli tak bardzo kochacie mecha (i to w tym spłyconym, amerykańskim wydaniu), że musicie sięgnąć po kolejne dzieło tego typu. Ja odpadam i czytać następnych zeszytów nie zamierzam.
Autor: WKP