"Monsters Unleashed #1" (2017) – Recenzja
!UWAGA NA SPOILERY!
Monsters Unleashed to nowy event Marvela, który przestawia ofensywę ogromnych potworów na Ziemię. Po drugiej stronie barykady stoją oczywiście najróżniejsi superbohaterowie, którzy wcale nie mają zamiaru dopuścić do pogorszenia się (i eskalacji) całej sytuacji. Pomysł wydaje bardzo ciekawy, ponieważ łączy różne grupy bohaterów niezależnie od ich pochodzenia czy poglądów we wspólnej walce, w celu obrony planety przed nikczemnymi kreaturami. Pierwsza strona komiksu ukazuje czyjąś rękę, rysującą rozmaite kształty, co przekłada się na rzeczywistość komiksu. Wygląda na to, że osoba ta jest sprawcą całego zamieszania, a przy tym ma władzę nad tym, co dzieje się w tym świecie. Nie wiemy natomiast kim ona jest. Herosi Marvela mierzą się z potworami, jakie zsyła im ów tajemniczy rysownik. Bostonu w stanie Massachusetts broni grupa Avengers (w aktualnym składzie są: Captain America, Thor, Wasp, Spider-Man, Vision i Hercules). Kolejnym miastem najechanym przez potwory jest Londyn (Anglia), gdzie atak odpierają X-Meni (Storm, Iceman, Old Man Logan, Jean Grey i Nightcrawler). W tym samym czasie monstra napadają także na Złote Miasto (ang. The Golden City) w Wakandzie, które również ma swoich wybawicieli – Shuri i Black Panthera. Seattle broni Star-Lord ze swoją ekipa złożoną z Groota, Rocket Raccoona, Draxa i Gamory. Natomiast nad bezpieczeństwem Wenecji (Włochy) piecze sprawują Inhumans (rodzina królewska oraz kilkoro innych członków tej rasy: Medusa, Crystal, Karnak, Triton, Infoerno oraz Human Torch, który Inhumanem nie jest). Bohaterowie nie są świadomi tego, co stoi za pojawieniem się wszystkich tych bestii, ale wiedzą jedno – muszą chronić najechane miasta i ich mieszkańców. Już niedługo dowiemy się, co się za tym kryje…
Na tę chwilę fabuła (autorstwa Cullena Bunna) nie jest zbytnio rozwinięta. Wszystkie grupy walczą z potworami w różnych zakątkach świata, co zresztą jest dosadnie przedstawiane czytelnikowi. Niestety, jest to moim skromnym zdaniem dość przytłaczające dla odbiorcy komiksu, ponieważ tworzy się przez to niepotrzebny chaos, a to z kolei powoduje, że ciężko się czasem połapać w tym, co się dzieje. Relacje postaci na tym etapie nie są zbyt mocno rozbudowane, bo zwyczajnie cała akcja skupia się na ukazaniu zaangażowania różnych superbohaterskich ugrupowań w walce z potworami na Ziemi. Końcówka zeszytu #1 może z kolei dość mocno zdziwić.
Jeśli chodzi o warstwę artystyczną komiksu, to jest on bardzo barwny i pełen kontrastowych tonów (efekt ten osiągnęli wspólnie Jay Leisten i David Curiel). Zabieg ten ma za zadanie przykuć uwagę czytelnika (przykładowo – cały pierwszy zeszyt, aż kipi od scen akcji). Jednych może to przyciągać, a innych za to odpychać. Co do kreski Steve’a McNivena – nie mam zastrzeżeń. Jest ona neutralna. Nie za ostra, ale też nie za delikatna. Dużym plusem wizualnym numeru #1 jest fakt, że zarówno postacie, jak i potwory są dość szczegółowo narysowane.
Osobiście wolałabym gdyby miejsca, w których toczą się walki nie były ukazane w pierwszym rzucie. Rozumiem, że chciano pokazać, że wszystko dzieje się w tej samej chwili na całym globie, jednakże okazuje się to niestety dość męczącym zabiegiem (można byłoby to rozdzielić na 2-3 zeszyty). Sam komiks trzyma w napięciu. Nie jest on przegadany, a wręcz przeciwnie – jest pełen wartkiej akcji. Mimo, że jestem zwolenniczką mrocznych klimatów, szata graficzna przypadła mi do gustu. Szczegółowe i oryginalne przedstawienie potworów skradło moje serce. Na tę chwilę fabuła jest trochę chaotyczna, ale to dopiero pierwszy zeszyt, więc wszystko może się jeszcze zdarzyć. Polecam historię nie tylko fanom bohaterów Marvela, ale i horroru (a także fanatykom sporych rozmiarów bestyjek).
Autorka: Lynn