„Punisher Max” (tom 1) – Recenzja
Punisher Max (Tom 1)
Jestem bardzo rada z faktu, że tak kultowa postać jak Punisher jest coraz bardziej rozpoznawalna i przedstawiana szerszemu gronu odbiorców. Jednakże świadomość, że komiksy (ogólnie, nie tylko o wcześniej wspomnianej postaci) są omijane szerokim łukiem, bardzo boli. Chciałabym Was jednak zachęcić do czytania różnego rodzaju dzieł kultury amerykańskiej, które są niejako częściowym odzwierciedleniem tamtejszej rzeczywistości. Powieści graficzne rodem z USA są w stanie nauczyć odbiorców nie tylko przeglądania obrazków, ale też pewnych wartości, które zostaną w nas już na zawsze.
Komiksem, który chciałabym dziś omówić jest Punisher Max vol.1 wydawnictwa Egmont Polska. Historia opowiada o człowieku znanym jako Frank Castle – byłym żołnierzu w oddziale marines, a także weteranie z Wietnamu. Pewnego pięknego dnia, w czasie rodzinnego pikniku w Central Parku, doszło do strzelaniny pomiędzy dwoma gangami. Niestety, żona Franka, podobnie jak jego córeczka i syn, zginęli w wyniku całego zamieszania, a on jako jedyny uszedł z życiem. Właśnie tą brutalną retrospekcją zaczyna się komiks. Frank obiecuje zemstę na każdej osobie, która macza palce w różnego rodzaju zbrodniach i przekrętach.
W skrócie – chce on pozbyć się całego zła ze świata. Staje się mścicielem, wyjętym spod prawa zabójcą, którego celem jest ochrona porządnych obywateli przed stratą, jakiej sam doświadczył z ręki szumowin, zwących się „gangsterami”. Akcja przenosi się do czasów współczesnych, po zamachach na Word Trade Center (11 września, 2001 roku), gdzie CIA zastawia pułapkę na Punishera, by wykorzystać go do swoich planów. Rząd jest świadkiem kolejnej brutalnej rozgrywki pomiędzy Punisherem, a rodami gangsterów, którzy przybywają na setną rocznicę urodzin Massimo Cesare’a. Jak się pewnie domyślacie, ginie on z ręki głównego bohatera. Frank dobrze wie, że wydał na siebie wyrok śmierci i będzie poszukiwany przez różnej maści przestępców, ale dla niego to już chleb powszedni.
Gdy Punisher niepostrzeżenie w końcu wpada w ręce CIA, tam spotyka starego, dobrego przyjaciela, którym jest nikt inny, jak Micro (David Linus „Microchip” Lieberman). Jest to jego były wspólnik, który pomagał mu w namierzaniu gangsterów i dostarczaniu broni. Micro ma jedno zadanie – przekonać zatwardziałego zabójcę, by pozostawił swoje dotychczasowe życie i zajął się pracą na rzecz Stanów Zjednoczonych. Niestety Punisher nie ma wielkiego wyboru, bo albo przyjmie propozycje od rządu, albo czeka go śmierć. Czy Mściciel przyjmie propozycję i co z wyzwaniem, które wypowiedział gangom na uroczystości urodzinowej? Tego dowiecie się po przeczytaniu komiksu.
Fabuła, za którą jest odpowiedzialny Garth Ennis, jest bardzo ciekawie rozwinięta, a w dodatku nie ma tu zbędnego gadania. Tom jest pełen akcji, co tylko przyciąga czytelnika. Wraz z ilością pościgów zwiększa się ilość przekleństw, podobnie jak i brutalnych scen, co nadaje szczypty pikanterii w trakcie naszej przygody z Frankiem. Mroczny klimat życia Punishera odpowiednio łączy się z kolorystyką utrzymaną w bardzo ciemnych tonacjach. Za tę część warstwy graficznej komiksu odpowiedzialny jest Dean White. Barwy zakrzepłej krwi, ognia i czerni są tu wszechobecne, co dla fanów Castle’a powinno być strzałem w dziesiątkę. Moim zdaniem w stu procentach odzwierciedla to nie tylko odczucia Franka wobec jego tragedii, a przy tym rzeczywistość jaka panuje w ciemnych zaułkach Hell’s Kitchen.
Całość jest cudownie zespolona, dzięki pięknej kresce Lewisa Larosa. Jestem mu bardzo wdzięczna za tchnięcie życia w komiksowe panele. Wszystko jest tu na tyle dynamiczne, że czytelnik nie zwraca nawet uwagi na to jak szybko ten komiks pochłania. Bardzo dużym plusem jest też ukazanie brzydoty. Tak, BRZYDOTY! Szczególnie gdy widzimy gangsterów. W historiach obrazkowych często upiększa się postacie, by przyciągnąć czytelnika. W tym wypadku ukazuje się prawdziwy wygląd postaci, czasami jest on nawet przerysowany. Zupełnie tak, jakby autor chciał pokazać, że świat przestępczy jest niesamowicie brutalny i nikogo nie oszczędza. Jest to również miłą odskocznią od pięknych, smukłych kobiet i mężczyzn przedstawianych na kartach komiksów.
(Kliknij w obrazek, aby go powiększyć)
Co do wydania, którego „autorem” jest Egmont – jestem bardziej niż zadowolona. Piękna twarda oprawa z miękką matową okładką jest czymś, czego oczekiwałam od wydawnictwa. Oczywiście cover art (ilustracja okładkowa) autorstwa Tima Bradstreeta zdecydowanie spełnia swoje zadanie i wizualnie przyciąga czytelnika do albumu. Jak już to w tego typu wydaniach bywa, z tyłu książeczki znajdziemy krótki, ale bardzo pomocny opis, niezdradzający nam zbytniej fabuły.
Cały wolum ma 288 stron i składa się z materiałów opublikowanych w serii Punisher #1-12, więc mamy tu dość sporo treści, z którą przyjdzie nam się zmierzyć. Jednak, gdy czytelnik weźmie już to małe dzieło do ręki, ani się obejrzy, kiedy przebrnie przez całą historie mściciela z białą czaszką na klacie. Wnętrze albumu też nie zawiodło. Piękny błyszczący papier i żywe kolory skradły moje serce. Przekładający treść tego komiksu na język polski, Marek Starosta, zadbał o najmniejsze szczegóły językowe, co bardzo mnie ucieszyło i sprawiło, że tekst nie był drętwy. Trzeba niestety przyznać, że czasami tekst przetłumaczony na inny język staje się nudny i bez wyrazu, jednakże w tym wypadku tłumaczenie wyszło bardzo dobrze.
(Kliknij w obrazek, aby go powiększyć)
Komiks zdecydowanie polecam przede wszystkim fanom Punishera, jak i osobom, które chcą się zapoznać z tą postacią. Tomik jest dopracowany, przymnie się go czyta, a strona wizualna nie pozwala oderwać wzroku od treści zamieszczonej wewnątrz. Tutaj jeszcze mały apel do rodziców – komiks jest przeznaczony dla osób dorosłych (ze względu na ilość brutalnych scen i nieocenzurowanego języka). Warto więc zwrócić na to uwagę przy zamiarze zakupu tej pozycji od Egmontu.
Autorka: Lynn
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska.