„Superbohaterowie Marvela #19: Punisher” – Recenzja

Superbohaterowie Marvela #19: Punisher
Początki Punishera

Z kolekcjami tak to już bywa – a Superbohaterowie Marvela nie są tu żądnym wyjątkiem – że dobór tytułów wydawanych w ich ramach budzi kontrowersje. Spójrzmy choćby na tę kolekcję. Czemu z tylu znakomitych opowieści o Wolverinie wydano tu dość przeciętną Dorwać Mystique? Albo Hulka, choć jest to komiks cenionego twórcy, można było zastąpić czymś o wiele lepszym (choćby mini-serią Banner). Są jednak tomy, które nie budzą wątpliwości, co do zasadności ich pojawienia się na rynku, a do nich zdecydowanie należy ten właśnie. Dlaczego? Bo zawiera w sobie dwa znakomite komiksy: debiut Punishera w jednym z klasycznych zeszytów Spider-Mana (tam jednocześnie debiutował także Jackal) oraz pierwszą mini-serię z jego przygodami, uznaną przez magazyn Wizard za jeden z najlepszych komiksów w historii. I choć po lekturze komiksu Punisher pisanego przez Ennisa (zarówno wydanego w Polsce, jak i oryginału) muszę stwierdzić, że to, co dostałem tutaj wypada nieco blado, choć i tak mamy tu do czynienia z naprawdę znakomitym komiksem, dojrzalszym niż większość dzieł publikowanych w tamtym okresie.

Zacznijmy od treści. Rzecz nie jest skomplikowana, ale swoją siłę ma. Na początek Punisher wkracza do uniwersum Marvela, zostając wmanewrowany przez Jackala do pozbycia się Spider-Mana. Potem, w głównej opowieści, nasz mściciel trafia do więzienia. Pytanie tylko czy rzeczywiście został schwytany, czy zrobił to dobrowolnie? Zamknięty z przestępcami (a może to oni zamknięci z nim), wydostaje się z celi i zaczyna działać. Jednakże w obecnej sytuacji, pozbawiony sprzętu i otoczony samymi wrogami, może nie podołać swojej misji…

Na początku Marvel nie chciał wydawać opowieści o Punisherze. W końcu komiks niemal od początku swego istnienia miał problemy z cenzurą i posądzeniami o wywieranie złego wpływu na umysły dziecięcych odbiorów, a to miała być opowieść o mordercy zabijającym tych złych. A jednak pomysł się spodobał, przyjął i po dziś dzień jest niezwykle atrakcyjny, a Frank Castle nie tylko jest częścią uniwersum, bez której trudno je sobie wyobrazić, ale doczekał się także trzech filmów i serialu o swoich przygodach. A nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie te opowieści.

W Kręgu krwi, powszechnie uważanym za najlepszy komiks z Punisherem w roli głównej (ja osobiście wolę Witaj w domu, Frank i Punishera Max Ennisa, ale doceniam to dzieło), parę tabu zostaje złamanych. Przynajmniej jeśli chodzi o historię z bohaterem mainstreamowego komiksu żyjącym w głównym uniwersum. Ale całość jest przy okazji także udana, świetnie napisana przez Stevena Granta, który zadaje interesujące pytania o to, ile zabijania znieść może jeden człowiek i rewelacyjnie zilustrowana przez Mike’a Zecka, autora niezapomnianych ilustracji do Ostatnich łowów Kravena. Wszystko to robi duże wrażenie, także pod względem wydania. I nawet tłumaczenie jest w tym wypadku całkiem udane, choć akurat w SBM różnie z tym bywało.

W skrócie: polecam, bo album ten to po prostu świetna rzecz. Absolutne must read dla fanów Punishera i Marvela. Ale jako że nie tylko oni będą bawić się świetnie, polecam całość każdemu miłośnikowi dobrych, klasycznych komiksów. Mimo ponad trzech dekad, jakie minęły od premiery, Krąg krwi wciąż robi spore wrażenie.


Autor: WKP

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x