„Thor: Thor Odrodzony” (Tom 1) – Recenzja
Thor: Thor Odrodzony (Tom 1)
Bez względu na to, ile razy Jason Aaron jako wieloletni scenarzysta przygód Gromowładnego fundował bohaterowi „nowy początek”, wraz z inicjatywą wydawniczą Fresh Start (w Polsce Marvel Fresh) seria Thor znowu zaliczyła restart. Choć tym razem nie jest on dosłowny. Powiedziałabym, że to raczej zatoczenie koła i powrót do korzeni, bez odrzucania wydarzeń, które doprowadziły do tego momentu. Bo – co tu dużo mówić – Odinson odzyskał tytuł Thora, a pierwszy album o tym opowiadający jest tak intensywny, jak powinien.
Po bitwie z Mangogiem, krwiożerczym sędzią bogów, Thor znów został Gromowładnym i od razu spadła na niego lawina kłopotów. Asgardia legła w gruzach, magiczny młot Mjolnir spłonął w Słońcu, a czarnoksiężnik Malekith Przeklęty wraz z bezwzględną Królową Żaru podbijają kolejne światy. Tym razem ich płonące hordy biorą na cel mroźną krainę umarłych. Jeśli Thor nie zdoła ich powstrzymać, rozegra się prawdziwa bitwa lodu i ognia! No, chyba że uda się zaprowadzić pokój dzięki pewnemu niespodziewanemu małżeństwu…
Mimo że Jane Foster była w moim odczuciu wspaniałą Thor, cudownie zobaczyć Odinsona wracającego wreszcie na swoje miejsce, bo chociaż zmiany są dobre, to sentyment mam jednak do rzeczy, które pozostają niezmienne. I gdy myślę Marvel i Thor pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to właśnie Gromowładny obijający młotem gęby złoczyńców. A tu i młotów, i złoczyńców nie brakuje!
Mocno więc doceniam sposób, w jakim Aaron popchnął naprzód tę historię. Logiczna ciągłość z poprzednią serią zostaje zachowana, ale początkowo zmienia się klimat opowieści, z dramatycznej na lżejszą i zabawniejszą. Złowieszcza wizja Wojny Światów i okrucieństwo Malekitha ciągle pozostają kwestią istotną, jednak pierwsze strony oferują nam przede wszystkim przygodę. Odradzający się nowy-stary Thor, choć bez Mjolnira, znowu bawi się jako bohater. Po upokorzeniu, złamaniu i pogodzeniu się z losem, chce odbudować reputację i ponownie staje się gromowładnym, blond osiłkiem, który z radością rozprawia się z Juggernautem czy Namorem. A ta radość udziela się nam, czytelnikom.
Podobne odczucia przynosi powrót Lokiego. I to takiego Lokiego, jakiego fani pokochali; mistrza intryg i knowań z ogromnym urokiem osobistym. Z przyjemnością patrzy się na tak znaną i pokręconą jego braterską relację z Thorem i ich rozmowy, pełne gróźb z jednej strony i ironii z drugiej.
A jeśli już mowa o rodzinie, to Odinsonów mamy tu więcej (Nilfheim, kraina umarłych musi to jakoś przeżyć ;)). Ba, jest i sam Odyn (choć już nie w roli hardego antagonisty) oraz Freya. Aaron nie zapomniał również o kilku (-nastu) postaciach drugoplanowych, które miały wpływ na fabułę poprzednich gromowładnych serii (m.in. Jane Foster, Karnilla, Hela, Thanos czy piekielny pies – Thori, który ciągle kradnie każdy kadr). Każdy z tych bohaterów również dostaje „nowy początek” lub kończy swój związek z Thorem, przynajmniej na jakiś czas.
Jasnym punktem gromowładnego restartu jest także, a może przede wszystkim osadzenie akcji na trzech osiach czasu: oprócz tej głównej, czyli teraźniejszości, mamy też przeszłość Thora i jego bardzo odległą przyszłość, a w nich, cóż, po prostu fanserwis – Wolverine, Phoenix Force i… więcej nie zdradzę, ale jest cudnie!
Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o stronie wizualnej albumu…
Pamiętam, jak sięgałam po ten komiks w oryginale, w 2018 roku, i ten szok, gdy po tak pięknych, utrzymanych w konwencji fantasy, bajkowych ilustracjach Russella Dautermana w poprzednich seriach o Thorze, dostałam te, Mike’a del Mundo. Teraz szoku nie było, ale prace w dalszym ciągu kompletnie mnie do siebie nie przekonują. I to delikatnie mówiąc. Prawdopodobnie w swojej opinii jestem w mniejszości, bo wiem, że wielu recenzentów zachwyca się stylem del Mundo, ale mnie ta surrealistyczna kreska nie leży ani trochę. Być może to wina tego, że jako nastolatka zaczytywałam się Thorgalem z rysunkami Rosińskiego i mniej więcej takiej stylistyki oczekuję teraz od wszystkiego, co choć trochę związane jest z mitologią nordycką. Dlatego zniekształcone postaci, brzydkie twarze, brak wyrazistych szczegółów i uboga paleta barw tworzą dla mnie tylko jeden wielki chaos, który zaburza mi odbiór komiksu, a zwłaszcza jego dynamicznych scen. Zdecydowanie bardziej pasuje mi styl Christiana Warda. Jego panele, choć naładowane błyskawicami i ogniem, nie są pozbawione detali i wyrazistej kreski, a gra świateł i cieni oraz bogactwo kolorów świetnie oddają kosmiczny klimat opowieści.
Thor Odrodzony to album naładowany akcją, w którym udało się Aaronowi znaleźć złoty środek pomiędzy starym a nowym. Coś dla siebie znajdą tu zarówno tradycjonaliści, tęskniący za dawnym Thorem, jak i ci, którzy w kolejnych historiach kultowych postaci Marvela szukają powiewu świeżości i zaskoczeń. Fabularnie jest więc świetnie, wizualnie natomiast – niekoniecznie. To po prostu taki komiks, który lepiej się czyta niż ogląda, choć wiadomo, to akurat kwestia gustu.
Autorka: Zireael
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja Was przekonała do zakupu – opisywaną serię/tom możecie nabyć tutaj.
Nie lubię tej postaci. Kojarzę lepsze komiksy z tej serii.