„Uncanny X-Men: Historie małe” (tom 6) – Recenzja
Uncanny X-Men: Historie małe
Przygoda Briana Michaela Bendisa z serią Uncanny X-Men dobiega końca. Zeszyty #32-35 i #600, które wchodzą w skład wydanego niedawno przez wydawnictwo Egmont tomu Historie Małe, stanowią zakończenie prowadzonej przez niego historii, skupionej na działaniach Scotta Summersa i grupy gromadzących się wokół niego mutantów.
Jak sam tytuł wskazuje, tom szósty serii składa się z zeszytów będących bardzo luźno ze sobą powiązanymi, krótkimi historiami. Na kolejnych kartach komiksu co rusz przeskakujemy pomiędzy miejscami, wydarzeniami i postaciami. Dodatkowe wplecenie w to sporej ilości flashbacków sprawia, że w ogólnym rozrachunku tom staje się chaotyczny. Przez to czytelnik może poczuć się nieco zagubiony.
Przechodząc jednak do samej fabuły komiksu… Scott Summers, targany wyrzutami sumienia po śmierci Charlesa Xaviera, za którą czuje się odpowiedzialny i dodatkowo przybity faktem, iż Profesor X ufał mu na tyle, że zapisał mu w testamencie cały swój majątek, postanawia porzucić swoje dotychczasowe plany. Zamyka on zatem prowadzoną przez siebie szkołę. Zrywa też wszelkie kontakty z Emmą Frost i usuwa się w cień. Jego jedynym towarzyszem pozostaje jego brat, Alex, który właśnie opuścił skład Avengers.
Działająca do tej pory u boku Cyclopsa Magik stara się natomiast wykorzystać fakt, iż Kitty Pride wpadła akurat na Ziemię, aby spróbować odnowić z nią relacje. Jej zdaniem, najlepszym sposobem na odbudowanie przyjaźni jest… podróż do krainy zamieszkałej przez wielkie potwory. W jakim celu? Po to, by uratować małą mutantkę. Cóż, taka to już mutancia fantazja.
W międzyczasie scenarzysta raczy nas jeszcze domknięciem historii o porachunkach Dazzler i Mystique. Dostajemy także krótką opowieść o byłych uczniach ze szkoły Cyclopsa, która przypomina nam, że choć w marvelowskim uniwersum ludzie nieraz ekscytują się superbohaterami, to mutanci wszelkiej maści wciąż są na cenzurowanym.
Nadążacie? Cóż, to jeszcze nie koniec. X-Men zebrani w szkole prowadzonej przez Storm rozpoczynają bowiem oskarżać Beasta o całe zło świata. Scott zaś wprowadza w życie swój nowy plan rewolucji…
Bendis wepchnął do tego tomu chyba wszystko, co tylko się dało. Tym samym stworzył on niesamowity misz-masz, w którym tak naprawdę ciężko dopatrzyć się wyraźnych pozytywów. Kilka uroczych interakcji między Scottem a Alexem, Kitty a Illyaną i parę zabawnych tekstów Icemana wywołało u mnie uśmiech. Niestety, to chyba właściwie wszystko, co można w tej historii pochwalić.
Samo rozwiązanie wątku rewolucji Cyclopsa okazało się dość przewidywalne. Wcześniejsze wprowadzenie elementu w postaci testamentu, który wbił kolejną szpilkę i jeszcze mocniej rozbudził przytłaczające Scotta wyrzuty sumienia, można było odczytywać jako zapowiedź bezpiecznego zakończenia sprawy przewrotu. I tak też się stało. Bendis zdecydowanie nie chciał zostać w tym przypadku komiksowym rewolucjonistą.
Oprawa graficzna jest na dobrym poziomie. Wszyscy tworzący ten tom artyści stanęli na wysokości zadania i wykonali swoją pracę poprawnie. No właśnie, wszyscy. Za rysunki odpowiada bowiem aż trzech twórców: Chris Bachalo, Kris Anka i Valerio Schiti. Osobiście preferuję komiksy, w których styl rysunków jest spójny, ale cóż, to już kwestia gustu. Do samych grafik nie mam jednak zastrzeżeń.
Podsumowując, czy Historie Małe to komiks, po których warto sięgnąć? To zależy. Jeżeli macie w swojej kolekcji poprzednie pięć tomów i chcecie zebrać serię do końca, to tak, warto. Jednak jeśli chcecie po prostu przeczytać coś ciekawego w oderwaniu od całości, to nie jest to najlepszy możliwy wybór. Fabułę da się zrozumieć bez znajomości poprzednich zeszytów, ale może ona Wam sprawić wątpliwą przyjemność. To zdecydowanie nie są X-Men w swoim najlepszym wydaniu.
Autorka: Dee Dee
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja was przekonała do zakupu, to serię/tom możecie nabyć tutaj.