„X-Men ’92: House of XCII #1” (2022) – Recenzja
X-Men ’92: House of XCII #1 (2022)
X-Men z lat 90. na nowo
Sporo obiecywałem sobie po tym komiksie i bardzo na niego liczyłem. Dlatego, kiedy w końcu zabrałem się za lekturę, poczułem pewien zawód, bo szata graficzna nie pasowała ani do wizji, jaką miałem w głowie, ani tym bardziej do tego, czym powinien być ten komiks. A co gorsza, nie była szczególnie udana nawet sama w sobie. Na szczęście fabularnie rzecz broni się dobrze i warta jest polecenia miłośnikom Mutantów Marvela.
THE ’90s ARE BACK — AGAIN! Everyone’s favorite ’90s incarnations of the X-Men have returned…but this time, everything is even all-newer and all-more different! Mutantkind is taking a huge leap forward by founding their own nation on the island of Krakoa, guided by Professor X, Magneto, and a mysterious long-lived woman who knows more than she should. That’s right – the ’90s X-Men are tackling the Krakoan Age thirty years early… and it’s NOT going to go the way you expect!
X-Men z 1992 roku to legendarna już seria animowana, uważana za jedną z najlepszych w swoim gatunku. Nic więc dziwnego, że doczekała się też uwiecznienia w komiksach przy okazji Tajnych wojen. Teraz powraca! I graficznie, jak już pisałem, nie robi tego w szczególnie udanym sposób, ale fabularnie w niezłym stylu.
Jeśli chodzi o ilustracje to rzecz powinna albo przypominać animację, albo komiksy z tamtych lat, szczególnie te rysowane przez Jima Lee czy braci Kubertów. Tak niestety nie jest, rysunki są zbyt współczesne, zbyt kreskówkowo-mangowe, a także zbyt kolorowe i pełne efektów komputerowych, by usatysfakcjonować. Szkoda, bo gdyby było inaczej, mielibyśmy do czynienia z naprawdę świetną rzeczą.
Jednak fabularnie rzecz jest udana. Niewymagająca, prosta, stricte rozrywkowa, ale przyjemna. Z konkretną akcją, mnóstwem epickich scen i porcją dobrej zabawy upchniętej na dwudziestu planszach. Dla fanów, szczególnie tych sentymentalnych, to rzecz warta poznania mimo graficznej wpadki.
Autor: WKP
Nie ma to jak X-MEN Jim’a Lee…