„X-Men: Mordercza geneza” – Recenzja

X-Men: Mordercza geneza
Wszyscy jesteśmy tu wciąż trochę w szoku.

Za sprawą wydawnictwa Egmont, miałam okazję przypomnieć sobie część historii mutantów (zeszyt X-Men: Mordercza geneza). Zanim zacznę, musicie wiedzieć, że komiks może być określony mianem retcon (retroactive continuity) – działającą wstecz ciągłością zdarzeń. A tak bardziej po polsku to nic innego, jak dopisywanie dodatkowych elementów fabuły z jej przeszłości, która sprawia, że zaczynamy inaczej postrzegać pewne eventy.

X-Men: Mordercza Geneza pierwotnie wydana była na przełomie lat 2005 i 2006, a 6 zeszytów cząstkowo odnosi się do crossoveru, Ród M, w którym X-Men i Avengers wspólnie spotkali się, by zadecydować o losie Scarlet Witch. Maximoff wypowiedziała wtedy niesławne zaklęcie: Nigdy więcej mutantówLiczba 'dziwolągów’ zredukowała się do ledwie dwóch setek. Postawione na koniec crossu pytanie, cóż energią odebraną mutantom, znajduje swoją odpowiedź na kartach Morderczej Genezy.

Drużyna X-Men szuka Profesora X, gdy na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie. Przeciwnikiem jest Vulcan, który w przeszłości spotkał Xaviera, Cyclopsa i spółkę, ale kiedy to było i w jakich okolicznościach – nikt nie pamięta.

Jeśli znacie dzieje mutantów wiecie, że Profesor X zebrał nową drużynę, która udała się na wyspę Krakoa, by pomóc uwięzionym tam X-Menom. W miarę czytania lektury dowiadujemy się, że nie była to pierwsza misja ratunkowa. Charles wcześniej skomponował inną brygadę, w skład której wchodzili młodzi i niedoświadczeni mutanci.

To właśnie jej częścią był Vulcan, który władał niesamowicie potężną energią. Razem z nim była manipulująca czasem Sway, kontrolująca skały Petra oraz ciągle ewoluujący Darwin, który potrafił przystosować dosłownie do każdych warunków. Jeśli ktoś nie zna tych bohaterów, nie ma się czym przejmować. Cztery części całego albumu kończą się retrospekcjami, przybliżającymi ten kwartet i sposobu w jaki dowiedzieli się, że są mutantami.

Łatwo się domyślić, że na całej tej akcji Xavier wyszedł jak Zabłocki na mydle, dlatego pojawiają się kłopoty. Dużą rolę odgrywa Cyclops, mający wiele wspólnego z Vulcanem. Na kartach są inne postacie, tj. Wolverine, Colossus, Emma Frost, czy Nightcrawler, ale tak naprawdę osią fabuły jest sam Charles, a w zasadzie tajemnica, która po wyjściu na jaw zmienia sposób w jaki postrzega go Scott Summers.

Mini seria stworzona została przez Eda Brubakera, świetnego scenarzystę, który współpracuje nie tylko z Marvelem, ale i z DC Comics (głównie przy Batmanie). Na swoim koncie ma szereg nagród Eisnera; jego prace są po prostuwspaniałe. W przypadku X-Menów wszystko się klei, napięcie odpowiednio dawkowane wzrasta. Chapau bas!

Rysownikiem, który odpowiada za grafikę jest Trevor Hairsine. Brytyjski ilustrator świetnie pasuje do historii po brzegi wypełnionych akcją i pojedynkami. Jego kreska jest niebywale dynamiczna.

Polskie wydanie Egmont zaliczyło do, tzw. Klasyki Marvela. I słusznie, bo jest to pozycja mająca już swoje lata, jednocześnie będąca ważnym filarem genealogii świata mutantów. Na półce egzemplarz reprezentuje się cudownie. Twarda oprawa, zadbane wykończenia, a w środku w ramach niespodzianki kilka okładek alternatywnych i szkice postaci. Wszystko cacy. Chociaż zaraz po rozpakowaniu z folii,lektura, nie oszukujmy się, śmierdziała plastikiem. I wiem, wiem, komiksy tak pachną, nie tylko te u nas, ale i na świecie.

Mankamentem było tłumaczenie. Może nie przekład sam w sobie, ale zwroty bezpośrednie bohaterów. Czysto gramatycznie powiedzenie „Charlesie” czy „Kurcie” jest jak najbardziej poprawne, ale mimo wszystko jest jakby… udziwnione? Może to po prostu moje przyzwyczajenie do czytania komiksów w oryginale. Poza tym, całość przekładu jest bardzo dobra. Porównując oryginał do naszej rodzimej wersji trzeba pogratulować panu Śmiałkowskiemu, który włożył dużo pracy i świetnie się przy tym spisał.

Moim skromnym zdaniem Mordercza Geneza jest lekturą obligatoryjną dla każdego fana X-Men. Wprowadzając te postacie, dorzuca bowiem cegiełkę do całego uniwersum. Swoją drogą, że historia jest po prostu dobrze napisana i pokazana w niesamowity sposób, ale forma w jakiej jej wydano zapiera dech w piersiach. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować wydawnictwu Egmont za polskie wydanie tej historii.


Autorka: Chemical House


Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x