„X-Men: Punkty zwrotne – Masakra mutantów” – Recenzja

X-Men: Punkty zwrotne – Masakra mutantów

Ostatnim komiksem w tym roku, który miałam przyjemność przeczytać, jest X-Men: Punkty zwrotne – Masakra mutantów (dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont) od legendarnego Chrisa Claremonta, Louisa Simonsona, Waltera Simonsona oraz Ann Nocenti. Jest to masywne tomiszcze zawierające takie tytuły jak Uncanny X-Men, X-Factor, New Mutants, Thor, Power Pack oraz Daredevil. Lektura była więc długa, mozolna, ale czy warta swojej ceny oraz poświęconego czasu?


Głęboko pod Manhattanem mieszkają tajemniczy Morlokowie – mutanci, którzy wybrali życie z dala od ludzi i swoich krewniaków z powierzchni. Ktoś jednak pragnie ich śmierci, i to tak bardzo, że wynajmuje zawodowych zabójców, by zeszli do kanałów i zmasakrowali ich niewinnych mieszkańców. Wkrótce w podziemnym labiryncie dochodzi do straszliwej rzezi i nawet X-Men, którzy śpieszą Morlokom na ratunek, mogą okazać się bezsilni wobec okrucieństwa morderców… a potem wobec wspomnienia masakry, które będzie ich prześladować przez kolejne tygodnie. Czy kiedykolwiek podniosą się po tym, co ujrzą w mrocznych tunelach pod Manhattanem?


X-Men

X-Terminatorzy oraz X-Force, drużyny, które pozornie mają inne misje, tak jednak są tym samym zespołem, próbują uratować cierpiących katusze Morloków, jednocześnie ratując pozostałe mutanty i starając się schwytać nikczemnych Marauders. W tym samym czasie Thor ląduje na Ziemi i natyka się na Angela, Power Pack udaje się na akcję ratunkową dla Leecha, Daredevil mierzy się z dzikim Sabretoothem, a Psylocke pragnie zaimponować wszystkim swoimi telepatycznymi zdolnościomi. Krótko mówiąc, bardzo dużo się dzieje. Momentami wręcz za dużo.

X-Meni są mi bardzo bliscy, gdyż poświęciłam im cały rok magisterki, by zanalizować aspekty, które komiksy o mutantach często poruszają, mianowicie kwestie uprzedzeń, mniejszości etnicznych oraz rasizmu, wciąż będącymi problemami naszych czasów. Miło było więc przypomnieć sobie te zeszyty, które uwzględniłam w mojej pracy i okazały się zbawcze w uzyskaniu tytułu magistra. Wciąż jednak są w tych tomikach elementy, które pod kątem fabularnym czy czysto logicznym nie trafiają do mnie.

X-Men

Już pomijam aspekt czysto praktyczny jakim jest fakt, że za każdym razem jak wybucha jakaś ściana/sufit w tunelu to całość się totalnie nie zapada, ale to tam pryszcz. Przede wszystkim totalnie nie mogłam się wciągnąć w opowieść i może to kwestia zmęczenia, na pewno nie zniechęcenia pozornie grubym tomiskiem, czy ogólnie mega szczegółowych opisów kto co robi (taka jednak natura starszych komiksów, nie czepiam się), oraz ciągłego skakania po różnych lokacjach. Dopiero po przekroczeniu połowy lektury pewne elementy nabierały sensu i cieszę się, że ktokolwiek, kto skleił różne zeszyty z różnych serii komiksowych, w miarę dobrze to ogarnął. W każdym razie niejednokrotnie się gubiłam w tym wszystkim, a do tego zwieńczeniem mojej frustracji jest brak konkretnego zakończenia. Z jednej strony poszczególne tomiki łączą się jakoś w spójną całość fabularną, żeby potem od tej logiki uciekać. A co jeszcze śmieszniejsze to te zeszyty, które odbiegały od głównej osi akcji, najbardziej mi się spodobały. Także jak widać, trudno jednoznacznie ocenić tę serię.

Za stronę wizualną X-Men Punkty zwrotne odpowiadają m.in.: John Romita Jr., Bret Blevins, Rick Leonardi, Alan Davis, Barry Windsor-Smith, Terry Shoemaker, Walter Simonson, Butch Guice, Sal Buscema oraz Jon Bogdanove. Co jak co, pokaźna ekipa artystów, jednak nie zauważyłam znacznej różnicy zarówno w kolorystyce, jak i samej kresce. Barwy są często bardzo jaskrawe, momentami wręcz neonowe, a kreska zwykle wyrazista, lekko może niedokładna w scenach mających miejsce gdzieś w tle. Nie jest to jednak ogromna ujma. Z czasem przywykłam do wyraźnych kolorów czy specyficznie narysowanych postaci czy scen. Ogólnie jednak jestem pod wrażeniem, a już zwłaszcza okładek alternatywnych. Widać, że wszystkie prace są rysowane odręcznie i bardzo pieczołowicie.

X-Men

Sama oprawa jest niezwykle twarda i wytrzymała, a kartki grube, śliskie i również silne. Kondycyjnie komiks jest więc pierwsza klasa i przeżył bez żadnych zabrudzeń czy zniszczeń telepiąc się niejednokrotnie w moim plecaku. Czcionka jest wyraźna, czytelna, a samo tłumaczenie w wykonaniu Niki Sztorc względnie wierne oryginałowi.

Summa summarum, Mutant Massacre to dosyć trudny do przebrnięcia, ale mimo wszystko dobrze zbudowany komiks. Występuje w nim mnóstwo ciekawych bohaterów, na których tle tradycyjnie wybija się Wolverine, ale również Rogue, która mi zaimponowała. Co prawda bolą mnie wręcz pewne wciskane na siłę stereotypy odnośnie nagłej chęci kobiet do zmiany garderoby w najmniej odpowiednim momencie czy niekontrolowane wybuchy bezsilności charakterystyczne dla pań typu damsel in distress, ale jednak cieszy mnie pozytywna kreacja większości bohaterek. Wydaje mi się, że warto zainwestować te 129,99 zł na tak epicko zróżnicowaną historię z perspektywy różnych postaci. W końcu nie codziennie czyta się klasyki lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych.


Autorka: Rose (Vombelka)


Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja Was przekonała do zakupu – opisywaną serię/tom możecie nabyć tutaj.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x