„Uncanny X-Men #1-15” (2016) – Recenzja

Uncanny X-Men #1-15
Only the strong survive.

Przyznam się na samym początku, że potrzebowałabym przeczytać Uncanny X-Men Cullena Bunna jakieś dwa razy, żeby dokładnie zrozumieć komiks. Widząc okładkę od razu pomyślałam, że będę miała twardy orzech do zgryzienia. Magneto stojący na czele czteroosobowej grupy (pięcioosobowej jeśli wliczać Warrena [Archangela]) mającej na celu ochronę mutantów, a także samych siebie. Eric Lensherr, mistrz magnetyzmu trochę nie pasował mi do tego obrazu.

Drugi raz spotykam się z problem Terrigen Mist, chmury która uaktywnia moc u Inhumans, a zarazem jest śmiertelną trucizną dla mutantów. Magneto, Psylocke, Monet, Sabretooth oraz Warren mają za zadanie obronić mutantów, którzy mają moc uleczenia. Są oni ścigani przez Dark Riders, czyli złych przedstawicieli Inhumans, a także kilku mutantów, którzy prawdopodobnie mają wyprany mózg, albo są na tyle głupi, że nie wiedzą co robią. Bez uzdrowicieli nie masz szans, żeby ochronić się przed Mgłą Terrigen.

Oprócz „trującej chmury” pojawia się także wątek Hellfire Club, Morlocków, a także Warrena, który nie jest już miłym, zabawnym blondynem, tylko jeźdźcem Apokalipsy. Nawarstwienie się problemów, nie wpłynęło korzystnie na całość komiksu. Dla mnie zrobiło się tego za dużo i szczerze, chciałam jak najszybciej już skończyć czytać tę serię.

Z jednej strony widzimy Magneto, który stoi po tej dobrej stronie, ale przez to jest też nieco… nudno. Pomimo, że Eric jest ciekawą i ważną postacią to w Uncanny X-Men jest on jednak przedstawiony najsłabiej (nijaki i niepewny swoich czynów). Bardziej interesowała mnie relacja Sabretootha z Monet (mutantka z nadludzkimi zdolnościami, reprezentująca niemal idealnego człowieka). Victor Creed zawsze był tym groźnym, złym, zabijającym z zimną krwią potworem bez uczuć. Tutaj jest bardziej łagodny i ma nawet ludzkie odruchy wobec wcześniej wspomnianej Monet. Można nawet powiedzieć, że martwi się o nią, co zaczyna ją później irytować. Oprócz tej dwójki pojawia się też inna para: Psylocke i Archangel. Pomimo jego przemiany, Betsy nadal darzy go uczuciami i chce dla niego jak najlepiej.

Kresce Grega Landa i Kena Lashleya (#6-10) nie mogę nic zarzucić. Obaj artyści przedstawiają mutantów realistycznie, a postaci Dark Riders sprawiały, że zaczynałam się bać. W porównaniu do nich Sabretooth wyglądał bardziej przyjaźnie (bo stoi po dobrej stronie) – nie jest już zarośniętym zwierzakiem z wielkimi kłami.

Reasumując, jeśli miałabym mieć kogoś na sumieniu, że źle wydał swoje zaskórniaki na komiks to zdecydowanie nie polecam całą sobą (chyba, że ktoś lubi duet Magneto-Psylocke). Z ciekawości sprawdziłam nawet oceny i recenzje innych czytelników, i upewniłam się tylko w przekonaniu, że komiks jest faktycznie słaby. Pomysł dobry, wykonanie średnie.


Autorka: Marv

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x