„X-Men: Red #1” (2018) – Recenzja

X-Men: Red #1 (2018)
Part 1: Heal The World

Niedawno w serii Phoenix Resurrection oryginalna Jean Grey odłączona już od Phoenix Force powróciła w końcu z martwych. Zanim jednak do tego doszło, jakiś czas temu zapowiedziano, że gdy już będzie po wszystkim, a rudowłosa Mutantka będzie wolna, obejmie ona dowództwo nad całkowicie nową drużyną X-Ludzi na łamach także nowego komiksowego runu – X-Men: Red. Od tamtej pory byłem mocno zaintrygowany tym tytułem… Aż do dziś. Jestem świeżo po lekturze pierwszego zeszytu „czerwonych” i muszę przyznać, że chyba nie tego się spodziewałem. Sprawdźmy zatem, o co w tym wszystkim chodzi. Będzie bardzo subiektywnie.

X-Men Red

X-Men: Red #1 to zeszyt totalnie poprawny politycznie, który skupia się w głównej mierze na promowaniu właśnie tego typu wartości. Poprawności, wolności, równości, jedności i wszystkim, co idzie z tym w parze (dostajemy nawet momenty, gdzie ratuje się płaczące niemowlęta ze zniszczonych samochodów. Naprawdę). Nie chcę tu spoilerować, ale pewnych rzeczy się ominąć nie da niestety. Otóż, odpowiedzialny tu za scenariusz Tom Taylor wpadł na pomysł, aby zrobić z Jean bojownika o dobro wszystkich Mutantów na planecie.

Ta bowiem na jednym z kadrów zdradza w rozmowie z Nightcrawlerem, że ma genialny plan zjednoczenia i uleczenia świata tak, aby każdy Mutant czuł się wreszcie bezpieczny i żaden nie był prześladowany. W związku z tym potrzebna jest także „nowiuśka” ekipa, która wspierałaby protagonistkę w jej przekonaniach. Są to Trinary, Gentle, Namor, Honey Badger, Wolverine (X-23) i wspomniany wcześniej Nightcrawler. Pomijam już fakt, że pierwszą dwójkę widzimy tylko na jednym panelu, bo później ich już nie uświadczymy. Namor (tak, też Mutant) z kolei, który ma na głowie całe państwo (Atlantydę, co sam zresztą przyznaje) i tak w końcu pod naporem argumentów „rudej” ugina się. To samo czyni zresztą Black Panther.

X-Men Red

Z takim dream-teamem wszystko musi się udać, prawda? Taki był przynajmniej zamiar. Nie wszystko jednak idzie po jej myśli. Wielki finał następuje… w siedzibie Narodów Zjednoczonych (ONZ) w Nowym Jorku (no bo gdzie indziej zakończenie takiego zeszytu mogłoby zostać osadzone?). Nie zdradzę tego, co tam się odprawiło, ale cały ten zeszyt był tak wspaniale różowo-cudownie-pozytywny, że taki stan rzeczy nie mógł się długo utrzymywać. Jeśli jeszcze ktoś z tonu tego artykułu nie wywnioskował – nie podobało mi się to.

Szczerze. Miałem taką nadzieję, że dostanę jakąś wciągającą historię na miarę bohaterki, jaką jest Jean. Na miarę mocy, jakimi włada i tego, co w związku z tym potrafi się zadziać, a dostałem „to”. Rozumiem, że żyjemy w takich a nie innych czasach i każde medium jest dobre do ukazywanie pewnych rzeczy, czy wrzucania do nich pewnych przekazów… ale w takiej ilości? Nie twierdzę, że to złe. Twierdzę, że ja się w tym absolutnie nie odnajduje i nie jest to dla mnie.

X-Men Red

Co do szaty graficznej, to dawno nie czytałem już czegoś, co byłoby tak nierówne.  Mahmud Asrar i Ive Svorcina to duet, który stoi za stworzeniem grafik do X-Men: Red #1. Niestety, nie potrafiłem się do nich przyzwyczaić, bo każda strona wyglądała inaczej. Jedna była naprawdę śliczna i prezentowała bohaterów dopracowanych w każdy możliwy sposób, a druga była tak przerysowana i krzywa, że wręcz karykaturalna. Mógłbym to odnieść głównie to twarzy niektórych postaci, a szczególnie do buzi Jean. Nie jest źle, ale naprawdę mogłoby być lepiej. Mam szczerą nadzieję, że wraz z kolejnymi numerami kreska będzie dokładniejsza już w przypadku każdego rysunku, a nie losowych, bo niestety to strasznie boli. A jeszcze bardziej zaboli wszystkich estetów.

X-Men Red

Dla przeciwwagi dodam, że bardzo podobają mi się barwy zastosowane w opisywanym tu komiksie. Są przyjemne dla oka. Nie są krzykliwie i miło się na nie patrzy. Zachęcają (w przeciwieństwie do treści).

X-Men Red

Latka lecą, a świat marvelowych Mutantów – lub co gorsza podejścia niektórych z nich do ich własnego świata – nie zmienia się. Albo jesteś z nimi, albo jesteś przeciwko nim. W najgorszy wypadku to ty ich prześladujesz i nie rozumiesz ich traumatycznych przeżyć. Po wielu latach tego typu historii o uciśnionych osobach z genem X i bohaterskich X-Menach, którzy ich bronią, chciałbym czegoś świeżego. Czegoś nowego. W zamian za to wciąż dostaję opowiastki o naprawie świata, bo „ktoś ma inne zdanie”. Moje jest takie, że: nie tędy droga. Oj nie tędy.


Autor: SQ

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x