„Doctor Strange #381-384” (2017/2018) – Recenzja
Gdzie dwóch się bije…
Doctor Strange #381-384
Doctor Strange jako mag nie ma sobie równych. Na łamach komiksów Marvela udowodnił to już niezliczoną ilość razy. I chyba nikt z miłośników powieści graficznych nie wyobraża sobie nikogo innego w roli magiczno-mistycznego obrońcy naszego wymiaru. No cóż, los (tu w postaci scenarzystów) bywa przewrotny i potrafi mocno zakpić, zarówno z bohaterów jak i z czytelników. Tym razem spreparował dla nas zmianę, na którą raczej nie dało się przygotować.
Na początek wita nas dość nietypowa informacja. Aktualnym Sorcerer Supreme jest nikt inny jak tylko Loki, – przyrodni brat Thora, bóg kłamstw i iluzji – który oczywiście nie stracił nic ze swej buty i pewności siebie. Czyżby jednak w tym niepoprawnym Asgardczyku zaszła w końcu jakaś zmiana, czy to jego kolejne oszustwo? W czerwonym płaszczu, należącym do Strange’a, i w swoich groteskowych rogach wygląda dość kiczowato, niczym tania wersja szatana z jakiegoś musicalu. Ale może tak ma właśnie być skoro Strange woli bawić się w dra Dolittle’a i pomagać ludziom przez ich milusińskich. Ze zmianą profesji przyszła też zmiana wizerunkowa: krótsze włosy, mniej fikuśna broda… Aż ciężko go poznać po samych rysach twarzy. Dobrze, że chociaż brwi pozostają te same. Jednak, czy nie kryje się za tym coś większego? Czy uparty i mnie mniej dumny niż Askardczyk mag podda się bez walki? Chyba wszyscy znamy odpowiedź przynajmniej na jedno z tych pytań.
Stephen, niczym John Wick rusza po zemstę za śmierć psa i odebranie ukochanego płaszcza. Wyższe intencje zostają jakby zepchnięte na dalszy plan i nawet w trakcie potyczek były Sorcerer Supreme żąda zwrotu płaszcza – uniwersalnego symbolu jego władzy. Jednak sprawy zaczynają się robić poważne. Tak poważne, że Strange postanawia wezwać na pomoc kogoś, kogo za cenę własnego życia miał zostawić w spokoju. Jednakowoż stawanie przeciwko Lokiemu nie wydaje się być do końca słuszne.
Asgardczyk jest butny, arogancki i zdecydowanie nie potrafi się odnaleźć w nowej roli. Oczywiście stara się to ukryć pod olbrzymią dawką pogardy, jaką darzy wszelkie istoty niższe, ale aż dziwnie obserwować jak nieporadnie prosi o pomoc innych magów. I, jakby na to nie patrzeć, jak dotąd nie zrobił nic złego poza byciem Lokim. Strange tak po prawdzie wydaje się być napędzany jedynie urażoną dumą, skrywaną pod wzniosłymi słowami, co w konsekwencji prowadzi go do robienie rzeczy, których przyszłe koszty mogą okazać się zbyt duże.
W zeszytach tych jak na dłoni widać duże podobieństwo obu oponentów. Cechują ich ta sama butność i duma, zakrawająca o megalomanię i przekonanie o własnej nieomylności. Z tą różnicą, że Strange’a mocno utemperował wypadek i fakt, że z piedestału spadł na samo dno rozpaczy. W Lokim wewnętrzna przemiana jest mniej zauważalna, ale gdyby nie zaszła, Zelma by z nim nie współpracowała. Tym samym, starcie tych dwóch magów z tak bardzo przerośniętym ego, mimo całej swej widowiskowości, przypomina ni mniej ni więcej jak bójkę chłopców w piaskownicy. Z tą różnicą, że to niezwykle potężne dzieciaki, i jeśli nikt ich nie uspokoi, zdemolują całą Ziemię. Co zadziwiające, w pewnym momencie to Loki brzmi jak głos rozsądku, a Strange prowokuje go do walki. Choć potem sam wywołuje jeszcze gorsze kłopoty.
Obie postaci są w tym wszystkim diablo wiarygodne. Nie spodziewamy się, że którykolwiek ustąpi wcześniej, niż w momencie ostatecznej klęski. Jedyne do czego bym się przyczepiła, to wątek romantyczny z Zelmą i Lokim w tle. Autorzy komiksu nie przedstawili żadnych podstaw do jego rozwoju poza Lokim paradującym w negliżu po domu Strange’a i gniewem jaki wywołał w kobiecie postępek Stephena. Przypomina mi jedynie tanie chwyty wykorzystywane przez MCU, dla podniesienia atrakcyjności swoich produkcji dla płci pięknej. O ile w przypadku Hiddlestona coś takiego mogłoby zadziałać, o tyle w przypadku rysowanego Lokiego jest nieco śmieszne. Tym bardziej, że blady, ciemnowłosy jegomość w czarnych spodniach, kojarzy się z tak popularnymi ostatnio memami z Benem Solo. Zdaje sobie sprawę, że chronologicznie rzecz ujmując to Loki był pierwszy, jednakowoż kolejność czytania robi swoje, a popkultura bywa nieubłagana pod pewnymi względami.
Pod względem graficznym komiks prezentuje się dobrze. Wyglądające niczym odręczne grafiki, tworzą naprawdę niesamowity klimat. Stonowane kolory sprawiają, że nawet najbardziej niezwykłe rzeczy, jak chociażby węże-służący, wydają nam się oczywiste i jak najbardziej na miejscu Czcionka, którą mówią postacie z Asgardu, choć niezwykle klimatyczna, przy dłuższych wypowiedziach niestety nie jest aż tak czytelna, jak można by tego oczekiwać. Pod względem wizualnym mogłabym się jedynie przyczepić do dziwnego wizerunku Mojżesza-Odyna, który były Sorcerer Supreme przywdziewa na krótki czas w pojedynku z Lokim. Wygląd ten nie do końca przypadł moim gustom.
Ogólnie rzecz ujmując kolejna przygoda Dra Strange’a jest bezapelacyjnie wciągająca, głównie ze względu na niejednoznaczność dobrze znanych nam bohaterów. Loki nie jest w niej stricte antagonistą, a Strange protagonistą. Choć muszę przyznać, że historia w niej zawarta nie będzie należała do moich ulubionych. Spowodowane jest to brakiem poczucia humoru, ironicznych komentarzy i barwnego sarkazmu, jakimi Stephen zwykł docinać swoim oponentom. Szczerze? Nawet nie spodziewałam się, że będzie mi tego tak bardzo brakować. Poza tym zeszyty te są przyjemnym zapychaczem czasu na długie wieczory.
Autorka: Powiało Chłodem