„The Amazing Spider-Man: The Original Clone Saga” (1973) – Recenzja
Powrót zza grobu i klony – pierwsza Clone Saga
Całkiem niedawno pisałem na temat Dead No More: The Clone Conspiracy, dość udanego powrotu do tematyki klonów na łamach Amazing Spider-Mana. Dlatego też tym razem postanowiłem przypomnieć Wam także wcześniejsze perypetie z klonowaniem. Choć polscy czytelnicy pamiętający czasy TM-Semic kojarzą temat głównie z koszmarkiem, który w latach 90. niemal stał się kamieniem u szyi i Spider-Mana, i Marvela, pierwsza Saga Klonów pojawiła się w roku 1973, jako konsekwencja śmierci Gwen Stacy i jednocześnie celebracja wydania 150. numeru serii. Warto więc odkurzyć ją – jak i pozostałe – i zabrać Was w podróż poprzez losy Petera i jego rosnącej rzeszy klonów.
Wszystko zaczyna się, kiedy Peter nie jest w stanie uratować swojej ukochanej Gwen w trakcie walki z Goblinem. Mimo że łapie ją swoją pajęczyną, zanim dziewczyna uderza o wodę, spadając z mostu, to jednak siła upadku łamie jej kręgosłup. Chłopak nigdy nie pogodził się z tym wydarzeniem, ułożył sobie co prawda życie u boku M.J., lecz teraz przeszłość upomina się o niego.
Kiedy Peter przebywa we Francji, gdzie stara się ocalić J. Jonaha Jamesona oraz Robertsona przed Cyclonem, ciotka May zauważa… Gwen Stacy. Czy to rzeczywiście może być ona? A może spotkała jedynie kogoś podobnego? Gdy okazuje się, że dziewczyna żyje, w życiu Parkera zaczyna źle się dziać. Wszystko, co zbudował od czasu jej śmierci, rozpada się krok po kroku, na dodatek są pytania, które wymagają odpowiedzi, a Gwen nie jest w stanie ich udzielić; jakby tego było mało, Scorpion szykuje się do kolejnej walki ze Spider-Manem, a na horyzoncie znów pojawia się Jackal…
Tak w skrócie przedstawia się fabuła historii zebranej w zeszytach Amazing Spider-Man #144–150 (co prawda różne źródła wliczają w poczet pierwszej Clone Sagi różne zeszyty, tu jednak cała opowieść skupia się właśnie na tym temacie, więc przy niej pozostańmy). Skoro mówimy tu o Sadze Klonów, nie będzie wielkim spoilerem, gdy zdradzę to, co dzieje się potem i co właściwie z tego wychodzi. Oczywiście Gwen jest tu klonem, Peter też spotyka własnego klona, za wszystkim zaś stoi Jackal. A właściwie Miles Warren, wykładowca, który zakochany był w Gwen. Winiąc Petera za jej śmierć, chciał nie tylko odzyskać ukochaną, ale i zniszczyć mu życie. Wszystko kończy się jednak jego porażką: klon ginie w wybuchu, Spider-Man pozbywa się jego ciała, a panna Stacy znika z jego życia.
Gerry Conway, autor, który uśmiercił Gwen, dostał nakaz przywrócenia jej na łamy przygód Spider-Mana. Znalazł na to swój własny sposób, tak, żeby nie odwracać idiotycznie jej zgonu – nie mógł wiedzieć, jak wiele ta zamknięta opowieść namieszać miała potem w życiu Petera i w Marvelu. Oczywiście zanim nastąpił druga Clone Saga, w serii pojawił się jeszcze Carrion, twierdzący, że jest zdegenerowanym klonem Warrena, a także powrócono znów do Gwen, która okazała się nie klonem, a zmodyfikowaną na jej wzór kobietą.
Wróćmy jednak do zeszytów 144-150. Czy jest to dobra, czy zła opowieść? Nie jest najlepszą historią z Clone Saga w tytule (tu wygrywa Bendis z jego ultimate-wersją tego wydarzenia – o tym opowiem jednak innym razem), ale jest o niebo lepsza od Sagi z lat 90. i znośnego, ale nie do końca udanego Dead No More. To po prostu kawał dobrego, oldschoolowego komiksu, świetnie napisanego, dobrze pomyślanego, ciekawego i oferującego o wiele więcej wydarzeń niż współczesne historie zamknięte w takiej liczbie zeszytów.
Szata graficzna też jest znakomita. Wolę zresztą tę klasyczną, prostą kreskę od obecnych eksperymentów. Całość też wywołuje całkiem sporo emocji i pobudza wyobraźnię. Czy trzeba czegoś więcej? Każdy fan Spidera powinien przeczytać ją koniecznie. Szkoda, ze jak dotąd nikt nie pokusił się o polskie wydanie, ale kto wie, może kiedyś w ramach WKKM dostaniemy Clone Sagę i będziemy mogli cieszyć się jedną z najsłynniejszych pajęczych opowieści wszech czasów? Oby tak było.
Autor: WKP