„Avengers: Shards of Infinity” (2018) – Recenzja
Avengers: Shards of Infinity (Marvel Legacy)
Odłamki nudy
Marvel odlicza właśnie czas do kolejnego eventu, tym razem tytułem zbieżnego z kinowym hitem, czyli Infinity Wars. Można by więc sądzić, że Avengers: Shards of Infinity będzie jakimś dodatkiem do Infinity Countdown. Nic bardziej mylnego. Odłamki Nieskończoności to typowy, nic niewnoszący one-shot, nawet nie mający zbyt wiele wspólnego z własnym tytułem. Jakby tego było mało, zeszyt ten jest tak nijaki, a czasem nudny, że trudno właściwie powiedzieć o nim cokolwiek dobrego.
Fabuła całości nie powala odkrywczością. Oto pojawia się wróg i Avengers muszą sobie z nim poradzić. Tym razem przeciwnikiem jest organizacja L.U.N.A.R (tak, tak, swoją bazę mają na Księżycu i nawet są w stanie wystrzelić promień, by trafić transkopter…), która dorwała się do Vibranium. Niestety to najmniejszy problem Mścicieli, bo Czarna Wdowa w trakcie misji przechwytuje posiadany przez nich kawałek komicznego sześcianu. Avengers nie mogą pozwolić, żeby tak potężna broń znalazła się w rękach jakiegokolwiek wroga, więc po ataku L.U.N.A.R, wybierają się w kosmos skopać im cztery litery…
Jeżeli powyższy opis brzmi dla Was sztampowo/tandetnie/kiczowato/wtórnie/nudno (napisałbym, że niepotrzebne skreślić, ale niestety nie ma tu słów niepotrzebnych), bądź też wydaje się odcinaniem kuponików od tytułu kinowego hitu/eventu to… nie mylicie się wcale. Ta opowieść jest nijaka i tak bezczelnie żerująca na oczekiwaniach fanów, że szkoda na to słów – nawet dano jej tytuł nie pasujący do treści. Powrót legendarnego twórcy Ralpha Macchio także okazał się porażką – trudno powiedzieć, by napisał on jakiś scenariusz, bo scenariusza tu naprawdę nie ma. Jeśli czytaliście starsze numery Star Wars Komiks, wiecie jakiego poziomu się spodziewać.
Graficznie rzecz także jest słaba. Andrea DiVito nie pokazał tutaj nic ciekawego, kreska jest bez wyrazu, bez klimatu. Podobnie jak kolor. Tak wyglądają typowe, niechlujne pozycje Marvela, przeznaczone stricte na rynek cyfrowy, choć wystarczy spojrzeć choćby na Deadpoola: Wyzwanie Draculi, by przekonać się, że nawet one bywają robione o niebo lepiej.
Dla kogo jest więc to komiks? Chciałbym powiedzieć, że dla zagorzałych miłośników Avengers, ale nawet oni – a może w szczególności oni – będą zawiedzeni. Reszta też nie znajdzie tu nic dla siebie (chyba, że szukacie czegoś dla młodszego rodzeństwa, które nigdy nie czytało podobnych opowieści. W takim wypadku nie będzie razić ich wtórność, ale czy taki czytelnik zrozumie czym jest vibranium, kosmiczny sześcian etc.? No właśnie…). Wychodzi więc na to, że mamy kolejny komiks dla nikogo. Ja ze swojej strony szczerze odradzam. Szkoda i czasu, i pieniędzy.
Autor: WKP