„AXE: Starfox #1” (2022) – Recenzja

AXE: Starfox #1 (2022)
Zły to komiks…

Oj jakie AXE: Starfox #1 jest złe. Może nie fabularnie, bo zeszyt da się czytać. Bez zachwytów, ale jednak przebrnąć się przez niego da, ale graficznie to tragedia. Odrzucił mnie już na pierwszy rzut oka i do ostatniej strony męczyłem się z tym niemiłosiernie. A że i fabuła tego zeszytu to taki superbohaterski przeciętniak, więc szkoda na niego czasu.


An A.X.E. Tie-In! Eros the Eternal! Starfox of Titan! The equal of his brother Thanos, matching his achievements every step of the…what? Oh. But you know what they say. Come the hour, come the…intergalactic layabout who’d rather have a drink? At least if this is Judgment Day, he won’t be around for a hangover tomorrow.


Kieron Gillen to dla mnie jeden z tych scenarzystów, których dopuszczenia przez wydawców do pisania czegokolwiek, w ogóle nie pojmuję. Czasem coś mu wyjdzie, ale jak to mówią, gdyby odpowiednio wiele małp uderzało w klawisze maszyny do pisania i robiło to odpowiednio długo, w końcu wystukałyby dzieła Szekspira. Więc czasem coś mu się udaje. Tym razem nie udało się wręcz wybitnie.

Winny w pewnym stopniu jest też pewnie fakt, że Gillen zbyt wiele chciał złapać srok za ogon. Więc ciągnie event, ciągnie poboczne fabuły, chce mieć nad tym władzę, a wychodzi mu chaos. Nie ma w tym emocji, jest akcja, ale rzecz nuży nijaką treścią. A wspomniane rysunki, tak strasznie infantylne i kiczowate. Po prostu psują wszystko.

Przeczytać się to da, pisałem już o tym. Rodzi się jednak pytanie, po co? Dla uzupełnienia niezłego, ale też niezachwycającego eventu? Sami odpowiedzcie sobie na to pytanie.


Autor: WKP

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x