„Black Panther: Unconquered #1” (2022) – Recenzja
Black Panther: Unconquered #1 (2022)
Pantera na raz
I w sumie dobrze, że tylko na raz, bo gdy nowa Czarna Pantera podbija kina, a Marvel stara się w komiksach wycisnąć z tematu, co się da. Tak więc, ten komiks to dowód na to, że takie duszenie kury, żeby zniosła jeszcze jedno jajko, to to nie jest strzał w dziesiątkę, a w kolano. Miało być epicko, ale jest nijako. Miało być przyjaźnie dla nowych odbiorców, a ani to przyjazne dla nowych, ani starych. Ponieważ żeby naprawdę przyjaźnie było, komiks powinien być dobry. A nie jest. Takie tam odcinanie kuponików od zainteresowania tematem i tyle. Oto komiks Black Panther: Unconquered #1.
New-Reader Friendly One-Shot! T’Challa faces a challenge unlike anything Wakanda has ever seen before in this all-new epic one-shot by Bryan Edward Hill (Killmonger) & Alberto Foche (Miles Morales)!
Sztuka pisania okazjonalnych one-shotów umarła chyba już dawno. A może w Marvelu nigdy tak do końca nie miała się najlepiej? Dlaczego? Bo, jak każdy wydawca, Marvel stawia przede wszystkim na zysk. Na jakość to już od dawna nie. Gdyż wszystko, co mamy na rynku to jest powtórka z powtórki, która była wtórną kopią kopii pewnie czegoś, co i tak było plagiatem. Tak to wygląda, a okazjonalne one-shoty powinny być czymś wyjątkowym, a nie żerowaniem na portfelach. A jest żerowanie. Można by zatrudnić twórców na poziomie, stworzyć niebanalną fabułę. No ale po co, skoro można iść po najmniejszej linii oporu i zaserwować nam takie byle co, co i tak się sprzeda?
Właśnie. Ten zeszyt niczym mnie nie zaciekawił. Może to coś dla zagorzałych fanów Pantery. Nie wiem. Dla mnie to rzecz dla nikogo. Coś tam się dzieje, coś gadają, ale jakoś wzrok się po tym prześlizguje, uwaga ucieka, bo nie ma w tym nic angażującego. Jest, bo jest i tyle, nawet graficznie jakoś tak nijako. Przeczytać można, jeśli już musicie, ale niewiele dobrego z tego wyniknie.
Autor: WKP