„Conan The Barbarian: Exodus #1” (2019) – Recenzja
Conan The Barbarian: Exodus #1 (2019)
Odkąd Conan wrócił do Marvela, regularnie dostajemy nowe zeszyty z jego przygodami. Postać chmurnego barbarzyńcy ciągle inspiruje kolejnych autorów, a przy tak dużej konkurencji, trudno o coś wyjątkowego. Niektóre pomysły się sprawdzają, jak chociażby sięgnięcie po silne postaci znane z uniwersum Cymmeryjczyka, a inne mniej. Komiks Conan The Barbarian: Exodus jest dla mnie nowatorskim eksperymentem, próbującym tchnąć coś nowego w starą postać. Niestety nie wyszło to tak dobrze, jak można by oczekiwać.
Nowy zeszyt z przygodami Conana, wyróżnia się na tle tego typu publikacji. Pierwszą niespodziankę dostrzegamy już w stopce redakcyjnej, gdy okazuje się, że zarówno za scenariusz, grafiki jak i litery, odpowiada jedna i ta sama osoba. Esad Ribić, bo o nim mowa, przyjął intrygującą koncepcję przedstawienia historii. Niemal nie uświadczymy w niej klasycznych „dymków” dialogowych czy ramek opisowych. Jeśli już się pojawią, to i tak niewiele nam powiedzą, ponieważ zapisano je runami. Możliwe, że poszczególne znaki mają swoje odpowiedniki w alfabecie łacińskim, ale nie jestem pewna, czy są one dobierane zgodnie z zasadą wizualnego podobieństwa. Także z nich też niewiele się zrozumie.
Skłamałabym jednak twierdząc, że nie widzę sensu w takim zamyśle. Prolog każe nam przypuszczać, że wydarzenia opisane w komiksie mają miejsce niedługo po opuszczeniu Cymmerii przez Conana. Jako że sama kraina nie należy do najbardziej przyjaznych człowiekowi siedlisk, nie dziwi, iż bohater początkowo spotyka na swej drodze same zwierzęta. W momencie, gdy w końcu trafia na bardziej rozwinięte formy życia, zwyczajnie nie zna języka, którym się posługują. Pozbawienie nas możliwości “czytania” komiksu zwiększa poczucie wyobcowania, niepewności i samotności. Stajemy się świadkami tego jak dzikość i siła zmieniają wyraz twarzy barbarzyńcy. W pierwszych kadrach ma miękkie, niemal kobiece rysy, które w ostatnich wręcz emanują brutalnością. Oczywiście brak “dymków” sprawia, że musimy z niezwykłą uwagą i wnikliwością śledzić poszczególne kadry, by nie umknął nam żaden z elementów fabuły, ale ta… No cóż… Jest dość specyficzna.
Śledząc kolejne strony komiksu miałam poczucie oglądania filmu dokumentalnego bez lektora i muzyki. Mogłam się zachwycać pięknymi kadrami, ale w żaden sposób nie czułam się wciągnięta w akcję. Conan na swojej drodze spotyka coraz niebezpieczniejsze zwierzęta, cierpi głód i pragnienie, możliwe też, że trawi go szaleństwo (patrząc po kadrach ze zbliżeniem na twarz), ale ciężko się tym przejąć. Oczywiście widzimy jak rodzi się determinacja, zabójcza siła i dzikość, ale jeśli nie mamy w sobie pewnej dozy wrażliwości na sztukę, ta historia poniekąd nas ominie.
Całość bardziej przypomina mi album prac grafika, które tylko dzięki zamysłom autora układają się w jakąś historię. Przeglądanie go pozwala na bardzo przyjemne wizualne doznania. Kadry są pięknie skomponowane, lokacje wiernie oddane, a projekty zwierząt stanowią klasę samą w sobie. Zbliżenia na oczy wilka czy pumy przyprawiały mnie o dreszcze, tak niesamowitą energię w sobie miały. Co innego Conan. Nie poznawałam jego twarzy. Nie zrozumcie mnie źle, każdy rysownik może mieć własną wizję postaci, oczywiście z zachowaniem jej kanonicznych cech, ale… brakowało mi w tym jakiejś kwintesencji conanowości. Patrzyłam na zbliżenia twarzy i raz widziałam bardzo męską kobietę, a raz kogoś szalonego czy nawet lekko upośledzonego… Mimo wszystko nie zagrało mi to najlepiej. Rozumiem chęć pokazania ewolucji bohatera, swoistego dorastania, ale brakuje w tym nieco kontekstu. Ktoś nieznający postaci będzie widział tylko dziwnego pakera o, momentami, dziwnie kobiecej twarzy.
Szczerze? Nie wiem, co myśleć o tym tytule. Wizualnie jest po prostu genialny, a brak opisów jest ciekawym eksperymentem, ale brakło mi pomysłu na ciekawą i wciągającą fabułę, intrygujących przeciwników czy niezapomnianą przygodę. Każdy, kto zna Cymmeryjczyka, spodziewa się brutalnego rozprawienia się z problemem niezależnie od beznadziejności sytuacji. Exodus nie intryguje, nie wciąga, nie zachęca do dalszej lektury. Jest wizualnym dokumentem, zapisem podróży, pięknym i świetnie wykonanym, ale fabularnie nijakim.
Autorka: Powiało Chłodem
Praca recenzenta jest bardzo trudna…
Taka trudna, że aż strach się bać…
Ale pewnie dobrze płatna. Koszą pewnie kokosy. Ale z reguły nikt tym się nie chwali.
Jeden pracuje umysłowo drugi fizycznie. A praca recenzenta jest niesamowita.
To niesamowite wyzwanie. Pewnie spełniające nie jedno marzenie. A przecież mimo wszystko marzenia napędzają człowieka. I tego złego i tego dobrego.
Warto je mieć. Bo bez nich nie ma życia. Jak nie masz celu w życiu znajdź sobie marzenia. A wtedy wszystko się zmieni na plus.
Kiedyś Polacy mieli jedno marzenie wolność. W czasie zaborów i nie tylko. To był priorytet. Śpiewano i śpiewa się z ziemi włoskiej do Polski. Napoleon był nadzieją. Ale tylko nadzieją. Można by pisać i pisać…
…Możnaby, ale kto to wszystko przeczyta? Tymczasem w naszym kraju czytelnictwo spada na łeb na szyję, jest już niskie jak za Czarną Rzeką. Przydałby się jakiś Conan żeby pomachać przed nosami mieczem tym wszystkim półanalfabetom z gębami w smartfonach, i zakrzyknąć gromko: Na Croma, czytajcie komiksy i książki, nie bądźcie &^%&$#% Piktami!!!
Współcześnie niektóre środowiska uważają, że czytanie książek to obciach. Że lepiej znaleźć wszystko gdzieś indziej ale nie w książkach. A przecież każda przeczytana książka to niezmierzona wiedza. Przecież nawet pan prezydent namawia ludzi do czytania. Ale co ja będę pisał…