„Deadpool Classic” (Tom 8) – Recenzja
Deadpool Classic (Tom 8)
Szczerze mówiąc, nie trzymałam w ręku ani nie czytałam nawet jednego, powtórzę to jeszcze raz, NAWET JEDNEGO komiksu od co najmniej pół roku. Jeżeli nie dłużej… Wstyd się przyznać, lecz niestety sytuacja życiowa się u mnie zmieniła i po prostu nie miałam ani czasu, ani warunków, ani możliwości powrócić do ukochanych kolorowych książek z super bohaterami. Boli mnie to niemiłosiernie, ale niestety doby wydłużyć nie mogę. Nastąpił więc u mnie punkt buntu, gdzie wręcz musiałam, wręcz nie mogłam się powstrzymać, aby sięgnąć po komiks o postaci, która od razu podniosła mnie na duchu. Mowa oczywiście o Deadpoolu i ósmym tomie serii Deadpool Classic od Franka Tieri’ego oraz Buddy’ego Scalera. Czy najnowsze opowiadanie okazało się sukcesem?
Broń X powraca! Szefowie tej szemranej organizacji uparli się zwerbować Deadpoola, ale Najemnik z Nawijką wcale nie ma ochoty bawić się w ich tajnego agenta. No chyba że w zamian wyleczą jego twarz. Współpraca może go jednak drogo kosztować, zwłaszcza że Broń X ma również plany wobec Copycat, byłej dziewczyny Wade’a. Jeśli ten zerwie kontrakt, będzie po nim… Na szczęście ma wrogów, którzy nigdy nie pozwolą mu umrzeć!
Pierwsza połowa komiksu tyczy się powrotu Wade’a Wilsona/Deadpoola do programu Broń X. W sumie nie ma ochoty tego robić. W końcu to właśnie oni uczynili z niego tego, kim jest obecnie, czyli dosyć ‘’pociapanym’’ na skórze antybohaterem i najemnikiem. Jedynie perspektywa naprawy wyglądu wydaje się przekonująca, dlatego w końcu decyduje się podjąć wyzwanie. Z czasem jednak dowiaduje się, że popełnił błąd… Błąd, który kosztuje go życie. Dosłownie, ponieważ w drugiej części tomiku Deadpool umiera. Na krótko umiera, gdyż musi powrócić do świata żywych, gdzie znikąd pojawia się kilku Deadpoolów i to mniej lub bardziej szurniętych! Wade musi poukładać pewne sprawy, ale nie jest jeszcze świadomy co go czeka…
Nie wiem, czy jest sens rozpisywać się na temat głównego bohatera historii? Nie znam osoby, która by go nie lubiła. Pomijam, że Wade jest przezabawny, strzela sucharami czy nawiązanymi popkulturowymi jak z karabinu maszynowego i niejednokrotnie parsknęłam śmiechem, w jak żałośnie groteskowy sposób Deadpool potrafi wpaść w tarapaty. Sam jest tego świadomy, że popełnia gafy, ale dalej to robi. Ponadto jest nieobliczalny, co jeszcze bardziej wzbogaca fabułę. Nie da się przewidzieć, co tym razem nawywija ten nicpoń! Uwielbiam Wade’a, bo po prostu zrobił mi dzień i to w momencie, gdy potrzebowałam tego tak bardzo…
Co mi się najbardziej spodobało w tym woluminie? Między innymi te małe, sympatyczne nawiązania do popkultury czy do innych komiksów/postaci. Nie zabrakło też kilku ciekawych występów gościnnych, chociażby Wolverine’a, Sabretootha, Kane’a czy nawet Bullseye’a i Black Panthera, którzy się gdzieś przewinęli w tle. Ponadto fabuła pierwszej części niezwykle mnie wciągnęła i wręcz pochłonęłam ją momentalnie. Problem zaczyna się od drugiej części i tunie umiem się wypowiedzieć. Z jednej strony jest niesamowicie ciekawa i równie wciągająca, ale nie wiem, czy rzygający żul, emerytowana prostytutka czy wersja Deadpoola domagająca się pikli do mnie przemawiają. Wiem, że nie ma komiksu o Deadpoolu bez tony absurdu, groteski i różnych dziwactw, które de facto świadczą o szaleństwie Wade’a, ale w opowiadaniu występują pewne elementy nie pasujące mi jakoś szczególnie. Poza tym finałowe wydarzenia nie specjalnie mnie usatysfakcjonowały. Chyba że wziąć pod uwagę ostatnią kartkę.
Za stronę wizualną Deadpool Classic odpowiadają m.in. Georges Jeanty, Jim Calafiore oraz Tom Chu i Color Dojo. Kolorystyka jak najbardziej do mnie przemawia. Momentalnie przykuwa spojrzenie, a dominujące ciepłe barwy czerwieni czy żółci wraz z elementami czarnego oddają klimat postaci. Kreska jest poprowadzona konsekwentnie i szczegółowo. Przynajmniej na pierwszym planie, gdyż tło bywa niejednokrotnie niewyraźne. Jako osoba ceniąca sobie detale każdego kadru trochę mnie to boli. Za to rysy twarzy i sceny walki rekompensują mi te braki.
Okładka, jak na dosyć chaotyczną i przepełnioną absurdem (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu) treść, jest dosyć skromna. Mimo że nie odwzorowuje dokładnie tego, co się dzieje, intryguje swoją prostotą. A prostota w przypadku Deadpoola to anomalia niemalże. Oprawa jest twarda i gruba, co nadaje komiksowi książkowy charakter. Służy to w praktyce, gdyż nic się nie gniecie i jakościowo zeszyt trzyma formę. Kartki są śliskie, dzięki czemu szybciej się przechodzi przez kolejne strony. Czcionka z kolei jest według mnie czytelna i odpowiedniej wielkości. Tłumaczenie Bartosza Czartoryskiego uważam za kawał świetnie wykonanej roboty. Nie czuć tu większej sztuczności, co jest nie lada zasługą. Domyślam się, że było to ogromnym wyzwaniem, aby należycie odzwierciedlić teksty Deadpoola. „Piąchoglut” zwycięża wszystko!
Summa summarum, Deadpool Classic to naprawdę świetny komiks. Zdążyłam się odprężyć, zrelaksować, a do tego pośmiać i niejednokrotnie nadziwić. Myślę więc, że pomimo pewnych takich mniej mi pasujących elementów, opowiadanie wypada naprawdę dobrze. Jeżeli przechodzicie jakiś kryzys czy przeżywacie jakieś wypalenie, śmiało mogę Wam polecić ten numer. Deadpool na pewno poprawi Wam humor.
Autorka: Rose (Vombelka)
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja was przekonała do zakupu, to serię/tom możecie nabyć tutaj.
Mam jednego Deadpool’a. I uważam go za lepszego bohatera niż nie jeden Avengers. Oglądałem też w kinie Deadpool’a 2 i jest ona dużo lepsza niż na przykład X-MEN Dark Phoenix. I aktorki jakby ładniejsze. I fabuła bardziej wciągająca. Deadpool to ikona.
X-Men Dark Pheonix, to najmierniejsza część X-men jaka kiedykolwiek powstała, więc porównywanie jej do dwóch rewelacyjnych części Deadpoola jest co najmniej idiotyczne.