„Doctor Strange Prelude #1-2” (2016) – Recenzja
Doctor Strange Prelude #1-2
Zjawiska nadprzyrodzone są nierozerwalną częścią Uniwersum Marvela. Bez mutacji, kosmicznych mocy, nowoczesnych technologi, tajemniczych przedmiotów, obcych, bogów i herosów ten świat przestałyby istnieć. Wśród superbohaterów i superzłoczyńców, i wszystkich składowych elementów istnieje coś jeszcze: magia w czystej postaci! Chociaż na kartach komiksów magią i jej odmianami posługiwało się wielu bohaterów, to jeden z nich zdecydowanie zdołał wybić się ponad tłum. Enigmatyczny Doctor Stephen Strange znany czytelnikom od dawna, wreszcie znalazł drogę do MCU (jak sobie lubię wyobrażać, zrobił to korzystając ze swoich umiejętności podróży międzywymiarowych ) i tej jesieni zadebiutuje na wielkim ekranie.
Jako że każda historia musi mieć swój początek, a filmy często nie są w stanie wyjaśnić wszystkich rzeczy, Marvel zafundował swoim fanom prolog tej czarodziejskiej opowieści, wydany w papierowej formie. Marvel’s Doctor Strange Prelude #1 i #2 to na pierwszy rzut oka zwykły komiks, jednak stricte komiksem nie jest. Jak sama nazwa wskazuje, to preludium do większego dzieła, które ma zamącić nam w głowach niczym psychotropowy trans.
Czego więc dowiedzieliśmy się z tego dwuczęściowego tie-inu?
Mianowicie, gdzieś w Himalajach istnieje tajemny zakon Mistrzów Sztuk Magicznych, szkolący ludzi zdolnych posługiwać się magią. Tej mistycznej organizacji przewodzi Ancient One (w oryginalnej historii jest to mężczyzna – Yao, natomiast w filmie tę rolę zagra Tilda Swinton, a jej postać w tym wstępie zdecydowanie jest rodzaju żeńskiego), najstarsza i najpotężniejsza ze wszystkich Sorcers Supreme (Najwyższych Czarnoksiężników). Pod jej okiem nowi adepci doskonalą swoje magiczne umiejętności, by osiągnąć idealną równowagę między światem materialnym i spirytystycznym, między ciałem i duszą.
W pierwszej części zostają nam ukazani czterej Mistrzowie Sztuk Magicznych: Wong (Benedict Wong), Kaecilius (Mads Mikkelsen), Tina Minoru i Daniel Drumm. Wspólnie muszą odnaleźć potężny artefakt ( przypominający komiksowe Oko Agamotto), który z Muzeum Brytyjskiego wykradła kobieta zwana Dark Elf. Druga część również skupia się na tajemniczym przedmiocie (na Strzale Apollina, a także łuku, zdolnym ją wypuścić), ale tym razem bohaterką pierwszego planu jest Ancient One i jej zdolności.
W obu przypadkach bohaterowie dość szybko odzyskują wspomniane artefakty i umieszczają je w Sanctum Sanctorum, bezpiecznym miejscu w Nowym Jorku, które pełni rolę świątyni-magazynu dla wszelkich niezwykłych przedmiotów.
Krótkie i przejrzyste historie, które na potrzeby tego prologu stworzył Will Pilgrim, są wyraźnie ukierunkowane na to, żeby przedstawić przyszłym odbiorcom filmu sposób działania Mistrzów Sztuk Magicznych. Tak więc poznajemy ich cele i nadprzyrodzone moce, odkrywamy mistyczne miejsca i śledzimy treningi przyszłych czarnoksiężników. Nie znajdziemy tu samego Stephena Strange’a, bowiem jego czas jeszcze nie nadszedł, jednak w Sanctum Sanctorum nasz wzrok z pewnością przykuje wisząca samotnie czerwona peleryna, którą w komiksach jest jego znakiem rozpoznawczym.
Warto też zwrócić uwagę na stosunek Kaeciliusa do magicznych umiejętności jego towarzyszy. Jest on, krótko mówiąc, lekceważący, a jak wiemy, Kaecilius w filmie ma być czarnym charakterem. Być może właśnie pycha sprowadzi jego postać na tę drugą, złą stronę. Więcej pewnie dowiemy się z kolejnego tie-inu, który skupi się właśnie na Kaeciliusie.
Te wszystkie informacje to zaledwie kropla w morzu obiecanej nam filmowej magii. Tyle i nic poza tym.
Jeszcze może słówko o ilustracjach, w końcu to prolog rysowany. Stroną artystyczną Doctor Strange Prelude zajęli się Jorge Fornes i Jesus Aburtov. Ilustracje są klimatyczne akurat na tyle, żeby subtelnie podkreślić magiczny wydźwięk całości; utrzymane w czerniach, szarościach, błękicie i złocie. Sprytne operowanie światłem sprawia, że rzucane zaklęcia rozświetlają wręcz strony zeszytu. Realistyczne postacie przybierają twarze aktorów mających pojawić się w filmie –
Kaecilius to bez wątpienia Mads Mikkelsen, a w Ancient One da się rozpoznać Tildę Swinton. Mnie to pasuje, bo inna niż naturalna kreska byłaby tutaj niewskazana.
Jak już wspominałam, Marvel’s Doctor Strange Prelude powstało w określonym celu. Choć sądzę, że zamierzenie to zostało z grubsza zrealizowane, nie uważam, że to lektura obowiązkowa przed filmem. Wszystko jesteśmy w stanie doczytać gdzieś w internecie, a możliwe, że także domyślić się niektórych rzeczy podczas seansu. Gdyby to była regularna seria komiksowa, skrytykowałabym ją bez wątpienia, jednak to wstęp do ekranizacji, z którą wiążę ogromne nadzieje. Czytam każdą możliwą informację o filmie, a słowo magia działa na mnie jak wabik. Przeczytałam więc i to, i w jakiś sposób ( może magiczny) lektura dostarczyła mi satysfakcji i przypadła do gustu.
Autorka: Zireael