„Doktor Strange” (Tom 1) – Recenzja
Doktor Strange. Tom 1
Nikt się nie spodziewał Technologicznej Inkwizycji…
Jason Aaron dał się poznać polskim czytelnikom głównie jako scenarzysta przygód Thora i historii z bogiem piorunów związanych. Tymczasem jego komiksowe CV jest długie i zróżnicowane. Wśród rzeczy, które stworzył tylko we współpracy z Marvel Comics znalazły się m.in. takie tytuły jak: Punisher Max, Wolverine, X-Men czy Original Sin. Oraz – oczywiście – opisywana tutaj seria Doctor Strange z 2015 roku.
Za jej sprawą na dzień dobry zostajemy przeniesieni w świat dziwów nad dziwami. Gdzie prezentowany pokręcony żywot Doktora staje się jeszcze dziwniejszy, gdy zaklęcia przestają działać, a na horyzoncie pojawia się potężny przeciwnik działający w imię nauki i technologi. Ów zły, zwany Imperatorem, i jego inkwizytorzy pragną zniszczyć magię we wszechświecie, zabijając czarodziejów ze wszystkich istniejących wymiarów.
Podobnie jak większość dzieł Aarona (z małymi wyjątkami) także i Doktor Strange schematem ociera się o powtarzalność (czyt. wróg zagrażający tylko tym bohaterom z całego uniwersum, którzy posiadają konkretne cechy/umiejętności – brzmi znajomo prawda?). Mimo to gwarantuje kawał solidnej rozrywki, wciąga od pierwszych stron i, co istotne, pozwala cieszyć się historią wszystkim czytelnikom, nie tylko tym, którzy Najwyższego Ziemskiego Maga Domu Pomysłów poznali już wcześniej.
Część albumu poświęcona zmaganiom z antagonistą i jego oddziałami jest naprawdę ciekawa i pełna akcji, ale – przynajmniej mnie – nie skłania do głębszych refleksji. Za to ukazanie codzienności Strange’a powoduje wielkie „WOW”. Po krótkim, ale sprytnym wprowadzeniu, kim Doktorek jest i skąd się wziął, od razu następuje zderzenie z magią tak dziwną, że ciężko ją ogarnąć. Bo Stephen Strange z komiksów wiedzie zupełnie inne życie niż Stephen Strange z MCU. Bycie Mistrzem Sztuk Magicznych wiąże się z ogromną odpowiedzialnością i jeszcze większym brzemieniem. Proste, rutynowe czynności, jak jedzenie, picie czy spanie nie są dla Doktora już czymś oczywistym, a warunki mieszkaniowe są, delikatnie mówiąc, zwariowane. Dla Stephena wyjście z domu nigdy nie kończy się normalnym spacerem, bo w jego przypadku nie ma mowy o spokoju. Całości dziwactw dopełniają „pacjenci”, którzy zawsze jakoś pojawiają się progu Strange’a, niezależnie od tego, czy on sam tego chce, czy nie.
Dziwne są też ilustracje, kipiące akcją, chociaż ten rodzaj dziwności jest wspaniały. Artysta Chris Bachalo prezentuje tu bowiem cały wachlarz swoich umiejętności i fantastyczną mieszankę stylów. Postacie na pozór pozbawione są szczegółowej mimiki twarzy, jednak dynamizm i emocje uchwycone są w każdym ich geście czy ruchu. Potwory z innych wymiarów, kreatury wszelkiej maści, magiczne artefakty i w ogóle magia w każdym odcieniu – to wszystko wylewa się tu z każdej strony. Ciekawym zabiegiem jest też parokrotne uwidocznianie istotnych szczegółów za pomocą kolorów, pozostawiając resztę panelu w czarno-białej tonacji.
Tylko czytając ten komiks – nie będąc magiem – wejdziecie do Baru Bez Drzwi, spotkacie specyficznego barmana, Scarlet Witch, Szamana lub Doktora VooDoo. I poznacie zwyczaje Doktora, który Strangem nazwany został nie bez powodu. A przede wszystkim przekonacie się, że magia ma swoją cenę, jaką? Na pewno dużo wyższą niż 79,99 zł, a tyle standardowo musicie zapłacić za ten album. Polecam.
Okładki alternatywne
Autorka: Zireael
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja przekonała was do zakupu, to serię/tom możecie nabyć tutaj.
Doktor Strange to charakterystyczna postać. Być może ktoś uzna mnie za piszącego nie stylowo i powtarzającego pewne treści ale muszę to po prostu napisać Doktor Strange to unikat. Nie tylko w Świecie Uniwersum Marvela ale też w całym Świecie wszystkich komiksów.