„Giant-Size Daredevil” #1 (2024) – Recenzja
Giant-Size Daredevil #1 (2024)
Kingpin gorszy, niż dotychczas
I znów Saladin Ahmed wziął i zepsuł komiks, który miał potencjał. Okej, są tu momenty, które serio fajnie wypadają, ale jako całość, nie podeszło mi to wszystko. Bo tu aż prosiło się o mocniejsze rozwinięcie postaci, zaczątki tego mamy i jest dobrze, ale na tym koniec, a cała reszta okazuje się dziwnie rozdarta. Ale po kolei. Oto komiks Giant-Size Daredevil #1.
SIN WILL FIND YOU OUT, DAREDEVIL! He’s on the hunt: One of DAREDEVIL’s deadliest and most dangerous foes, empowered by forces unknown even to himself, prepares for the kill. Yes, none other than KINGPIN, stalking the streets of Manhattan by night. And no matter the speed with which Daredevil moves…there will be blood. PLUS: Includes a reprinting of DAREDEVIL #170 by Frank Miller – A.K.A. „THE KINGPIN MUST DIE!” – get your Fisk fix here, fearless fans!
Kingpin jako badass gorszy niż dotychczas? To fajny pomysł. I fajnie się zaczęło, bo ni z tego ni z owego wjeżdża tu naprawdę krwawa akcja – Gruby swoim zwyczajem miażdży głowę gościa, ale krew bryzga, akcja idzie niemal w gore jakieś… I szybko okazuje się, że oprócz tego i całkiem fajnego ukazania postaci, Ahmed serwuje nam już tylko jakiś taki mierny akcyjniak. Posługując się muzyczną analogią – niby wszystkie nuty, które powinno, zostały zagrane, ale może ze dwadzieścia ich procent we właściwym momencie i bez fałszowania.
Jest więc fajnie i mrocznie, a za chwilę z typową, kiczowatą akcją i jakimś takim czasem nietrafionym patosem, a czasem infantylnością dialogów, które nie pasują do tej początkowej mocy. I mi to zgrzyta, jakoś psuje odbiór o potwierdza po raz kolejny, że fabuły Ahmeda to nie moja bajka. Choć bardzo fajnie jest to wszystko narysowane i z klimatem podane. To jednak za mało by było naprawdę dobrze.
Autor: WKP