„Giant-Size X-Men: Thunderbird #1” (2022) – Recenzja
Giant-Size X-Men: Thunderbird #1 (2022)
Wraca Thunderbird!
I robi to w stylu bardzo zadziwiającym. Zadziwiającym, bo ani ta postać nigdy mnie nie kręciła, ani jej losy niezbyt mnie interesowały. Sięgnąłem one-shot Giant-Size X-Men: Thunderbird #1 właściwie bez żadnych oczekiwań czy uprzedzeń i… niestety, ale całość okazała się słaba.
All Elite Wrestling superstar Nyla Rose slams into Krakoa with a back-breaking one-shot featuring the first X-Man to die in action! In this mega-sized one-shot, Rose teams up with comics star Steve Orlando and First Nations artist David Cutler to grapple with the ramifications of Thunderbird’s recent resurrection! The world John Proudstar has returned to is completely different from the one he once knew. Looking to find refuge in the familiar, Thunderbird seeks out someone from his past at an Apache reservation…and uncovers a horrifying threat to the Indigenous mutant community. Will Thunderbird be able to save his people? Or will his justified rage lead him astray?
Trudno mieć jakiekolwiek oczekiwania po takim zeszycie, jak ten, nie oszukujmy się. Z jednej strony Thunderbird to postać, która zawsze wydawała mi się skrajnie nijaka. Niby miała jakiś look, niby coś próbowano do niej wrzucić, ale kiedy o niej czytałem, zero mnie interesowała. Nie była pierwszą taką i nie będzie ostatnią. Może nie trafiłem na opowieści, który właściwie by mi ją ukazały, ale na to już nic nie poradzę. Drugą rzeczą, która sprawiła, że wolałem nie mieć co do niego żadnych oczekiwań była osoba scenarzystki. Nyla Rose to wrestlerka z bardzo nikłym dorobkiem aktorskim (dwie role) i bez doświadczenia i bałem się jak wyjdzie jej pisanie komiksu. I obawy były słuszne.
Plus jest taki, że Rose nie pisała zeszytu sama, dzięki czemu tragedii nie ma, ale drugi scenarzysta niestety nie pociągnął całości dostatecznie dobrze, by opowieść miała jakieś znaczenie. Właściwie nie ma tu nic, co by mnie fabularnie wciągnęło czy zainteresowało. Postać jest tu zaniedbana i to mocno, twórcy stawiają na akcję, bohatera nie mamy czasu poznać i nikogo to nie interesuje, a sama akcja jest wtórna i tak mocno skondensowana do jednego tylko zeszytu, że wynika z niej bardzo niewiele. Chciałbym powiedzieć, że gdyby stworzyć z tego miniserię, byłoby lepiej, ale patrząc na poziom fabularny, niestety rzecz okazałaby się pewnie jeszcze gorsza.
Jedynie rysunki nieco ratują ten komiks, ale tylko nieco. Bo niestety, ale są niewyróżniające się. Niezłe, nawet miłe dla oka, ale czasem wkrada się w nie jakiś chaos. Co pewnie też w dużej mierze jest winą scenariusza, który ów chaos wtłoczył w całość, ale to już musicie ocenić sami. Ale ja odradzam sięgania po ten zeszyt. Dobrze tylko, że to one-shot. Szkoda, że nie wykorzystano potencjału, który mogła mieć ta historia, gdyby zechcieć uczynić ją czymś więcej niż tani akcyjniakiem bez polotu.
Autor: WKP
Nigdy nie czytałem nic o tym bohaterze. Ale zasadą Marvela jest tworzenie nowych postaci. Tej zasadzie był wierny chociażby Stan Lee. Ów scenarzysta komiksowy później chciał stworzyć nowe Uniwersum. Które nie byłoby Marvela ale jego czyli Stana Lee. Jak wiadomo nie udało mu się to. Jakie były tego przyczyny. Każda i każdy mogą sobie dopowiedzieć.