„Hawkeye #1-9” (2016-2017) – Recenzja
Hawkeye #1-9 (2016-2017)
Heroina z sąsiedztwa
Wszyscy uwielbiamy Hawkeye’a. Ale nie, nie tego kobieciarza, ale tę wygadaną laskę, która ostatnimi czasy zwykła ratować mu tyłek – Kate Bishop. Dziewczyna w końcu doczekała się własnego komiksu prezentującego zupełnie nową jakość jej przygód. Już nie jest tylko pobocznym bohaterem. Teraz przejmuje stery losu we własne ręce i chce pokazać, co potrafi zdziałać solo, choć od pomocnych przyjaciół trudno jej się opędzić.
Kate porzuca pochmurny New York, w którym ostatnimi czasy zbyt wiele się dzieje i przenosi się do słonecznego Los Angeles. Tam rozpoczyna pracę jako prywatny detektyw, otwierając własne biuro śledcze. I choć częściej musi się mierzyć z pomyłkami (jakimś dziwnym zrządzeniem los wszyscy widząc na szybie napis „Hawkeye Investigatons” spodziewają się spotkać Clinta Bartona) w końcu i do niej zaczynają trafiać poważniejsze sprawy. Być może rozwiązywanie problemów zwykłych ludzi ma mniej wspólnego z bohaterstwem niż bycie członkinią Avengers, jednakże dziewczyna zdaje się mieć do tego świetne predyspozycje. Jakby na to nie patrzeć, wzrok dostrzegający całą masę szczegółów i superbohaterskie przeszkolenie pomagają w prowadzeniu śledztw.
Już pierwsza sprawa pozwala Kate poczuć się w nowym miejscu jak w domu. Dość szybko znajduje oddanych przyjaciół, a także pierwsze tropy prowadzące do odkrycia rodzinnej tajemnicy. Jednak tym, co najbardziej mnie cieszy, jest fakt, że Hawkeye odwala kawałek dobrej detektywistycznej roboty i właśnie na tym skupiają się kolejne historie.
Supermoce, poprzebierani, niemal niedorzeczni złoczyńcy, potężni Inhumans, czy kwestie ocalenia świata stanowią jakby mniej znaczące tło dla odkrycia hejtującego stalkera, zaginionej siostry czy utraconego ojca. Sprawy może mało znaczące w perspektywie świata, ale niezwykle ważne dla zleceniodawców. I właśnie do tego autorzy przywiązują wagę. Oczywiście w tle wykluwa się pełna nadprzyrodzonych mocy intryga, która nie pozwala bohaterce zupełnie przesiąknąć codziennością.
Ponadto Kate jest pyskata i pewna siebie. Rzuca na prawo i lewo niekiedy czerstwymi dowcipami. Narzuca się innym, ale wbrew pozorom to tylko dodaje jej postaci uroku. Nie jest też oderwana od naszej rzeczywistości, operując nawiązaniami do Gry o tron czy Scooby’ego Doo. Zupełnie tak, jakby była zwyczajną dziewczyną z sąsiedztwa. Jakby na to nie patrzeć, takie przedstawienie postaci jeszcze bardziej nam ją przybliża, sprawiając, że nie wydaje się tak nieosiągalna jak bohaterowie o dużo potężniejszych mocach jak choćby Vision, Thor czy Doctor Strange. Sama bohaterka zdaje się to podkreślać chociażby w swoich rozmowach z Jessicą Jones, występującej tu w roli detektywistycznej mentorki. Dobrze wiedzieć, że twórcy w tercecie Thompson-Romero-Tedesco zamiast marginalizować zwykłość Kate, specjalnie uwypuklili to, udowadniając iż nie trzeba po raz setny ratować świata, by być herosem z prawdziwego zdarzenia. I muszę przyznać, ze coś takiego bardzo przypada mi do gustu.
Ten sam zabieg „uzwyczajnienia” dostrzegam także w poszczególnych kadrach komiksu. Grafiki nie są specjalnie przerysowane ani też przeładowane nadmiarem kolorów czy zdominowane jedną barwą oddającą nastrój scen. Skupiają się głównie na jak najrealniejszym oddaniu codziennych epizodów, co doskonale pasuje do wydźwięku całości. Jedyną ekstrawagancją jest przedstawienie retrospekcji w czerni i bieli, co jest dość popularnym zabiegiem, a także zastosowanie fioletowych okręgów – celowników – w celu ukazania sposobu patrzenia młodej Hawkeye, a co za tym idzie, dostrzegania drobnych szczegółów, które robią z niej tak świetną łuczniczkę. Oczywiście można by się sprzeczać czy „Hawkeye vision” nie jest właśnie supermocą, ale nikt przecież nie podejrzewał Sherlocka Holmesa o kosmiczne pochodzenie tylko dlatego, że dostrzegał więcej niż inni ludzie. By jeszcze bardziej podkreślić nowe zajęcie Kate, każdy kolejny zeszyt zaczyna się od wstępu przypominającego stronę z akt sprawy, nad którą dziewczyna aktualnie pracuje.
Cała historia cieszy detektywistyczną zwykłością, co w żaden sposób nie umniejsza ciekawości, jaką wzbudzają kolejne zlecenia. Nuta niezwykłości dodaje im smaczku, ale nie dominuje, przejmując historie. Choć z drugiej strony, czy naprawdę można dziwić się supermocami w świecie, w którym każdy może okazać się potomkiem Inhumans? Nawet smok latający po mieście nie wywołuje należytego dziwienia. I moim zdaniem to jest największą zaletą komiksu. Ukazanie, że zwykłość też potrafi być interesująca, w sposób dostatecznie zachwycający, by z chęcią sięgnąć po kolejne zeszyty.
Autorka: Powiało Chłodem