„Luke Cage #1” (2017) – Recenzja
Nowy komiksowy Luke Cage oczami Rose.
Przyznam się bez bicia, że nie oglądam żadnych seriali. Tak, nawet tych z uniwersum Marvela. Gdy czytam przeróżne komentarze, jak to fajnie by było zobaczyć Avengersów i Defenders razem wspólnie, walczących w akcji, to myślę sobie ”tylko nie to, przecież ja nic nie wiem o Jessice Jones czy Luke’u Cage’u!”. Jednak postanowiłam się nie ograniczać. Przez wakacje planuję nadrobić dosyć spore serialowe zaległości, a korzystając z wolnej chwili, sięgnęłam po najnowszy komiks Davida F. Walkera, czyli Luke Cage!
Luke Cage, dzięki eksperymentowi wykonanemu przez Noaha Bursteina, zyskał kuloodporną skórę, dzięki czemu (prawie) żadna broń nie jest w stanie go zranić. Lata mijają, a Luke stał się superbohaterem do wynajęcia, który pomaga potrzebującym. Pewnego dnia dowiaduje się o samobójczej śmierci swojego stworzyciela, czyli właśnie doktora Bursteina. Nic jednak nie jest takie jakim się wydaje. Była współpracowniczka doktora, Lenore Mornay, podejrzewa, że to nie był zamach na własne życie, tylko morderstwo, a pojawienie się tajemniczego Mitchella Tannera tylko dodaje sytuacji pikanterii.
Już od pierwszej strony zeszytu pokochałam to, w jaki sposób wypowiada się Luke. Nieustannie mamy wgląd w jego myśli, uczucia, wspomnienia. Potrafi być nieco sarkastyczny, ale także szczery, wyrozumiały i nadludzko… ludzki. Nie ukrywa niczego i to, co mówi – robi, w rozbrajający sposób. Czuję, że polubię tego pana. Nie tylko jako herosa, ale także jako takiego przyziemnego kolesia, z którym można przybić piątkę (z tym jednak lepiej uważać!). Podoba mi się także, że wspomina o takich postaciach jak Spider-Man, Kapitan Ameryka czy Iron Fist, z którym od lat się przyjaźni. Taka mała rzecz, a takiego nerda bardzo cieszy.
Poza głównym bohaterem ciekawie się zapowiada postać Mitchella Tannera, który był niegdysiejszym wrogiem Cage’a. Mam nieodparte wrażenie, że w tejże serii bliżej poznamy tego tajemniczego przybysza, który może odegrać kluczową rolę w historii. Chciałabym się dowiedzieć o ich relacji nieco więcej i mam nadzieję, że w kolejnych zeszytach będę miała ku temu okazję.
Za stronę graficzną zeszytu odpowiada Nelson Blake, a za kolorystykę Marcio Menyz. Jeśli chodzi o barwy to naprawdę nie mam nic do zarzucenia. Dominują odcienie jasne, ciepłe, w szczególności żółć, która jest jakby symbolem Cage’a. Kolejny ukłon w stronę fana. Co do kreski to ciężko mi się wypowiedzieć. Na pewno jest bardzo wyraźna i może właśnie dlatego tak dziwnie mi się oglądało poszczególne strony. Wszystko było takie idealne, że ucierpiała na tym mimika postaci, ale za to sceny walk wręcz przeciwnie – zyskały.
Największym plusem tegoż woluminu jest to, że już od pierwszej strony mnie wciągnął. Niby akcja się dopiero rozkręca, ale jak już teraz jest ciekawy to w kolejnych tomikach myślę, że będzie tylko lepiej. Ponadto główny bohater jest świetnie sportretowany. Z miejsca można polubić Cage’a. Do tego świetne sceny akcji i intrygujące zakończenie pierwszego zeszytu. Czuję, że będzie się działo!
Jakie są minusy? Tylko takie, że ciężko mi je na chwilę obecną znaleźć.
Summa summarum, Luke Cage zapowiada się naprawdę dobrze. Powiem nawet, że bardzo dobrze i wręcz nie mogę się doczekać wakacji, gdy w końcu poznam ekranowego Luke’a Cage’a.
Autorka: Rose